W domu pozostał plecak Piotra. Wychodziłam z tym plecakiem kilkakrotnie, ale panny Marii nie było na ławce przed domen, a bez jej pomocy trudno było zrealizować polecenia Piotra. Tym bardziej, że przed sklepikiem na stołeczku siedziała Babcia Szadkowska. Do sklepiku nikt nie przychodził, więc Babcia nadal siedziała. Długo stałam na rogu przy małym domku koło Spółdzielni (dziś przebiega tam chodnik i trasa Łódź - Kalisz obok wiaty przystanku) ukrywając za dużym kamieniem plecak. Wreszcie zaniosłam go do domu i poszłam szukać panny Marii. Babcia Szadkowska mnie zauważyła i wraz z innymi dziećmi zaprosiła do swojego sklepiku.
Dla nas dzieci był on niezwykły i tajemniczy. Wszystkie trzy ściany stanowiły same szuflady i szufladki od podłogi aż po sufit. Pomalowane na brązowo i różowo; od największych, stojących na podłodze, z mąką, solą, kaszą, cukrem, aż do tych pod sufitem - z pieprzem, cynamonem, kawą, cykorią. W sklepiku było wszystko: guziki, nici, cała pasmanteria. Podziwialiśmy, że Babcia pamięta, co znajduje się w każdej szufladzie, ale najwięcej interesowała nas lada, a na niej waga z mosiężnymi, lśniącymi jak złoto talerzami i duża walcowata puszka z landrynkami.
Babcia Szadkowska brała długi nóż, rozbijała wewnątrz bryłę różnokolorowych cukierków i częstowała dzieci. Wkładaliśmy rękę do puszki, by wydobyć z niej jak największe sklejone grudki cukierków. Miały one przedziwny smak, pachniały lawendą, miętą, rumiankiem. Były lepkie, ciągnące się. Ale były to najwspanialsze cukierki naszego dzieciństwa, ssaliśmy je powoli siedząc na stopniach sklepiku. Kochaliśmy tę Babcię po swojemu za jej dobroć, za uśmiech, który towarzyszył jej, gdy częstowała nas dzieci swoimi przedziwnymi landrynkami.
Po śmierci Piotra Szadkowskiego Babcia bardzo się zmieniła, długo nie mogła pogodzić się z jego śmiercią. Sklepik podupadł, poszarzał, zbiedniał, w końcu został zlikwidowany. My, dzieci z ulicy Kaliskiej, boleśnie odczuliśmy jego stratę.
A co z plecakiem?
Leżał na szafie zapomniany. Kiedyś odkrył go ojciec, podniósł skórzany pokrowiec i przeczytał napis: "Piotr Szadkowski - legionista". - Co tu robi plecak Piotra? Trzeba to oddać! Ale komu?
Piotr nie żył już od kilku lat. Babcia Szadkowska także. Powędrował więc plecak do pokoiku na poddaszu. Oglądałam go nieraz - był duży, obszerny, zielony, lamowany brązową skórą, wierzchnia część klapy pokryta była skórą z sierścią. Miał kilka okrągłych dziur zapewne od kuł, może uratował życie właścicielowi. Byłaby to dziś piękna pamiątka do naszego Muzeum. Niestety, w wyniku pożaru ulicy Kaliskiej w 1939 roku po plecaku nic nie zostało.
Chciałoby się powiedzieć słowami poety Norwida:
"Czy to co twoje ma być zatracone?
Czy popiół tylko zostanie i zamęt
Co idzie w przepaść z burzą? - czy zostanie
Na dnie popiołu gwiaździsty dyjament
Wiekuistego zwycięstwa zaranie"
Analogicznie można uznać bohaterską postać Piotra Szadkowskiego za "gwieździsty dyjament" w historii Opatówka.
"Opatowianin", luty 1995