Było to latem 1926 roku. Pewnego dnia posłaniec przyniósł wiele różnokolorowych listów do Leona Jaskuły. Bardzo mnie one zainteresowały. Prosiłam, by mi przeczytał, tak jak czytał mi bajki. Ale on zsunął mnie z kolan, wyjął garść złotych i srebrnych pieniążków /dolarów/ i kazał mi się bawić. Układałam więc kwiatki złote i srebrne na wiśniowym blacie stołu przyglądając się od czasu do czasu Wujkowi, który śmiał się cicho czytając listy od swych wielbicielek.
Nagle wszedł Piotr, był zadyszany, zmęczony, jak się później okazało - chory, bo wymknął się z łóżka w tajemnicy przed swą mamą, którą my dzieci nazywałyśmy Babcią Szadkowską.
Wujek rzucił swoje listy i podbiegł do niego. Piotr usiadł i zaczął bardzo kaszleć, na chusteczce pojawiła się krew. Pobiegłam po rodziców. Dostał jakieś lekarstwa. Atak kaszlu minął, Piotr na uwagi, że musi stanowczo dbać o swoje zdrowie, powiedział z humorem, że to głupstwo, że nic mu nie jest, że to chwilowa niedyspozycja, bo się strasznie zdenerwował
- Czym? - pytano z niedowierzaniem.
- Ktoś ukradł złotego dolara, którego Leon przybił w czasie poświęcenia sztandaru.
- Głupstwo - powiedział Leon Jaskuła - przybijemy nowego, dam ci na zapas dwa, trzy. Popatrz, ile tego jest i wskazał na stół, na którym złociły się i srebrzyły dolarowe "kwiatki". Piotr żywo zareagował.
- Nie, nie, szkoda, znów zostanie skradziony, lepiej kup nuty dla orkiestry.
- Dobrze, jak wyzdrowiejesz, to kupimy w Kaliszu.
- Jedźmy zaraz, jestem zdrów jak ryba.
I tak długo i gorąco przekonywał wszystkich, aż mu uwierzono.
Wujek, ku memu żalowi, wszystkie moje srebrne i złote "kwiatki" zsunął do kieszeni. Brzęknął nimi wesoło i wyszedł przygotować się do wyjazdu. Piotr został ze mną. Wyciągnął z plecaka swoje czarne, długie buty i z wielkim wysiłkiem wciągnął je na nogi panując całą siłą woli nad zmęczeniem i chorobą.
Po chwili podał mi swoje skórzane, brązowe pantofle i powiedział:
- Postaw je przy moim łóżku, ale tak, by Babcia Szadkowska nie widziała.
Było to niełatwe zadanie, ale pomogła mi w tym p. Maria Jaskulanka, później p. Wapniarkowa. W domu jej rodziców mieszkał Piotr, wraz z mamą prowadził sklep.
Panowie Leon Jaskuła i Piotr Szadkowski wrócili wieczorem z Kalisza dorożką z masą paczek. Były między innymi nuty dla orkiestry. Piotr cieszył się jak dziecko. Wszyscy przyglądali mu się z uśmiechem. W moim domu kochano Piotra za jego zapał, za pragnienie czynu, za radość życia.
"Opatowianin", styczeń 1995