Wspomnienie o nauczycielu i działaczu społecznym z Rawicza
pochodzącym z Michałowa II
Rawicz jest pod względem urbanistycznym miastem oryginalnym: pierwotna zabudowa z XVII w. otoczona jest "plantami" w formie regularnego prostokąta (planty - zniwelowane w połowie ubiegłego stulecia wały ochronne miasta). Obecnie planty te są rodzajem traktu spacerowego, pełne zieleni, z ławkami. Ożywia je młodzież, mamusie z wózkami dziecięcymi i odpoczywający tu emeryci. Historyczny jest południowo-wschodni narożnik plant, gdzie stoi stara armatka szwedzka z XVII wieku. To miejsce bardzo lubił mój ojciec, Leon Nowak, o którym (na prośbę Redakcji "Opatowianina") chcę tu opowiedzieć.
We wrześniu 1993 r. ustawiono obok tej armatki wielki głaz narzutowy z tablicą metalową następującej treści:
"Leonowi Nowakowi, 1905-1987, zasłużonemu dla Ziemi Rawickiej: nauczycielowi, działaczowi społecznemu i kulturalnemu, krajoznawcy, przewodnikowi turystycznemu - O/PTTK, TPR, Nauczyciele".
Jest to w Rawiczu jedyne tego rodzaju uhonorowanie działalności mieszkańca tego grodu. Wyróżnienie niekonwencjonalne, bo do niedawna honory nadawała partia i państwo z pomocą premii, medali i orderów: srebrnych, złotych i "chlebowych". Także mój ojciec otrzymał ich wiele (m.in. "Polonia Restituta", Medal Komisji Edukacji Narodowej, "Zasłużony Nauczyciel PRL", leszczyński medal "Za Serce dla Kultury"). Ale ta tablica jest odznaczeniem najwyższym. Za co?
Leon Nowak urodził się 2 lutego 1905 roku w Michałowie II, a więc w zaborze rosyjskim, w rodzinie chłopskiej. Był zdolny, garnął się do nauki, rodzina wysłała go w 1912 roku do rosyjskiej szkoły elementarnej w Marchwaczu, prowadzonej przy dworze Niemojowskich pod nazwą "ochronki dla dzieci dworskich". Była to dobra szkoła, nadzorowana osobiście przez panią Zofię Niemojowską, z pochodzenia Szwedkę, ale krzewicielkę polskiej oświaty i myśli patriotycznej. Za naukę trzeba było płacić po trzy ruble miesięcznie (suma wówczas niemała), ale rodzina postanowiła oszczędzać, by wykształcić choćby jedno dziecko. Inwestycja była udana: od r. 1915 (I Wojna Światowa) ojciec uczęszczał do szkoły w samym Michałowie, w r. 1920 wstąpił do Preparandy Nauczycielskiej w Opatówku, gdzie jako najlepszy uczeń wyróżniony został nagrodą książkową, a w r. 1925 uzyskał maturę w Państwowym Męskim Seminarium Nauczycielskim im. Piotra Skargi w Liskowie Kaliskim. Pierwszą posadę otrzymał w małej szkole w Dzięczynie, w powiecie Gostyń, jako "nauczyciel kierujący". W r. 1929 ożenił się w pobliskich Pudliszkach z nauczycielką, Pelagią Walenciakówną, pochodzącą spod Ostrowa (przed I Wojną zabór pruski). W r. 1930-31 skierowany został na studia do Instytutu Robót Ręcznych i Rysunków w Warszawie, a po powrocie objął kierownictwo Szkoły Powszechnej II stopnia w Pudliszkach.
"Okres rawicki" rozpoczyna się w r. 1936, kiedy to przeniesiono ojca na stanowisko kierownika Szkoły Powszechnej III stopnia (7 nauczycieli) w nadgranicznym wówczas Szkaradowie w powiecie Rawicz. Od 1 maja 1945 r. (podczas okupacji wywieziono go do robót przymusowych w Niemczech) znowu kierował Szkołą Podstawową w Szkaradowie do r. 1949, ale rok szkolny 1945-46 spędził w Bielsku, gdzie ukończył rozpoczęte w Warszawie studia uzyskaniem uprawnień do nauczania w szkołach średnich . Ale jesienią 1949 przeniesiony został na stanowisko podinspektora w Inspektoracie Szkolnym (później Wydział Oświaty PPRN) na powiat rawicki. Pracował tu przez 14 lat, a do przejścia na emeryturę w r. 1972 kierował znowu małą szkołą w Masłowie, wiosce przylegającej do Rawicza.
Działalność społeczna towarzyszyła mojemu ojcu przez całe jego życie szkolne i nauczycielskie, ale najaktywniejszym był w powiecie rawickim. Jego zaangażowania społecznego nie przerwała też emerytura, na odwrót - jego działalność osiągnęła wówczas fazę kulminacyjną.
Zmarł nagle w dniu 2 lutego 1987 r. na zawał serca w drodze na zebranie w pobliskim Lesznie. Pochowaliśmy go na wysokim zboczu cmentarza rawickiego, skąd widać dużą część miasta. Bywał tam często za życia i mawiał, że to najpiękniejszy widok. Jedynie opowieści o Michałowie, głównie o młynie wodnym, z którego pochodziła jego matka, cenił wyżej...
W Szkaradowie włożył ojciec olbrzymi wysiłek w aktywizację nieco zaniedbanej szkoły, ale miał też czas na organizację teatru szkolnego ("Jasełka"), różne akcje Komitetu Rodzicielskiego, ożywił (z pomocą żony) działalność Koła Kobiet Wiejskich, współorganizował dożynki, współpracował z proboszczem przy organizacji kół Sodalicji Mariańskiej. Jego działalność uwzględniała tu też aspekty gospodarcze: założył wiele plantacji (żywopłotów) morwy białej, propagując chałupniczą hodowlę jedwabników. Ale najważniejsze swe zadanie społeczne widział w Szkaradowie w ułożeniu poprawnych, harmonijnych stosunków pomiędzy mniejszością niemiecką i ludnością rdzennie polską tej największej wioski powiatu. Porządki i obyczaje, które zapanowały w szkole, szybko przeniosły się też na społeczność wsi. Był z tego dzieła dumny. Cenił go m.in. za to inspektor szkolny w Rawiczu, a kurator poznański wyróżnił go brązowym medalem za długoletnią służbę.
Wojna nagle przerwała tę działalność. Ojca wysłano do wojska pod Warszawę, ale z braku mundurów i broni nie został wcielony do armii. Pierwszą stacją na drodze powrotnej był okupowany już Michałów, dokąd schroniła się nasza mama z trzema synami. Wracano do Szkaradowa rowerami. Tu władze przejęli już miejscowi Niemcy. W "uznaniu" praworządnego charakteru ojca wysłano go jako robotnika "jedynie" do prac przymusowych w Niemczech (my pozostaliśmy w Szkaradowie, mamę zdegradowano, była robotnicą rolną na gospodarstwie u Niemca, osadnika z Besarabii). Innych potraktowano gorzej: miejscowy proboszcz, Marian Polewicz (choć był tych samych co mój ojciec zapatrywań), wysłany został do Dachau, gdzie zmarł lub został zamordowany (?) już po paru miesiącach. Podlegający ojcu nauczyciel Adam Piotrowski, który uczył w szkole I stopnia w pobliskim Janowie, został przez Niemców "odnaleziony" w marcu 1941 u swej siostry w Kaliszu i wysłany do Oświęcimia (przeżył, opisał swe przejścia w książeczce Poza granicą nienawiści, PAX, 1982). Ojciec działał społecznie także w Niemczech: potajemnie udzielał lekcji w zakresie programu szkół polskich kolegom obozowym, jednego z rosyjskich robotników uczył języka polskiego. Z Niemiec wrócił do Szkaradowa rowerem 3-kołowym (z całym swym dobytkiem, głównie jednak z archiwum osobistym) 29 kwietnia 1945 i już w dwa dni później objął kierownictwo, a raczej organizację od podstaw swej szkoły.
Z jego inicjatywy pobudowano w Szkaradowie w latach 1948-49 Dom Ludowy. Był to barak poniemiecki zakupiony przez wioskę "na zachodzie", w pobliskim Miliczu. Powstały tam też dwie dodatkowe sale lekcyjne dla szkoły i przedszkola. Ale marzył mu się też stały teatr wiejski, wystawy zabytków ludowych, może nawet malarstwa, odczyty i wykłady. Trochę za ambitne były te plany, był rozczarowany, gdy w "baraku" dominowały zabawy ludowe, którym często towarzyszyły bójki dorastających młodzieńców. Ale osiągnął tu dużo: barak rozebrano i sprzedano dopiero, gdy postawiony został budynek murowany, który stał się z czasem centrum kulturalnym i społecznego życia wsi.