Takie skojarzenia przychodzą mi na myśl, kiedy wracam pamięcią do podróży po Skandynawii. Większość turystów z Polski odwiedza w porze letniej Grecję, Włochy czy Hiszpanię, lecz tylko prawdziwy koneser piękna obiera kierunek północny...
Kiedy rozpocząłem przygotowania do tej wyprawy ze smutkiem stwierdziłem, iż moja wiedza o krajach Skandynawii jest łagodnie ujmując skromna. Wynikało to może z faktu, iż miała być to moja pierwsza podróż na północ, a poza tym ilość dostępnych na naszym rynku materiałów o tych krajach w porównaniu z, na przykład, krajami śródziemnomorskimi jest bardzo skąpa.
Z lekcji geografii pamiętam, że Skandynawia kojarzyła mi się z dziką przyrodą, fiordami oraz mnóstwem jezior i lasów. No i oczywiście z osobą Świętego Mikołaja. Może właśnie dlatego postanowiłem teraz napisać artykuł o Skandynawii. I choć nie dotarłem do Jego siedziby to jednak nawet latem Jego obecność jest tutaj zauważalna. Mnie jednak najbardziej interesowała Norwegia kojarzona z wikingami, fiordami, z których pionowymi ścianami wyłaniają się majestatyczne Góry Skandynawskie. Zapragnąłem zobaczyć to wszystko na własne oczy...
Zatem, zaopatrzony w Warszawie w kilka przewodników, z paroma niezbyt dokładnymi mapami wyruszyłem pod koniec maja w zamorską podróż do Skandynawii.
Rejs promem ze Świnoujścia do Malmö upłynął mi bez większych niespodzianek. Nie wiedziałem jeszcze wówczas, jak zgoła odmienną będzie podróż powrotna. Ale po kolei...
Malmö. Duże miasto z dużym portem. Tak w skrócie można określić to miasto. Z pobytem w tym mieście kojarzą mi się dwie rzeczy. Pierwsza to rewelacyjna obsługa w biurze informacji turystycznej. Kiedy usłyszano, że zamierzam zwiedzić Skandynawię na rowerze zasypano mnie wręcz mapami. I nie były to jakieś nic nie warte foldery lecz autentycznie dokładne, bezpłatne mapy z uwzględnieniem i opisem najciekawszych miejsc. Naprawdę Szwedzi potrafią zareklamować i "sprzedać" to co u nich najpiękniejsze.
Drugą rzeczą, z którą kojarzę Malmö to niecodzienny pomnik przedstawiający rewolwer z zawiązaną na supeł lufą. Ufundowano go po tragicznej śmierci jednego z najwybitniejszych muzyków świata - Johna Lenona. Ku pamięci...
Wyruszam z Malmö na północ wzdłuż zachodniego wybrzeża. Cała południowa Szwecja to przysłowiowy jej "ogród". Nic dziwnego. Stosunkowo łagodny klimat sprzyja wielu uprawom. Podobno stąd pochodzą najsmaczniejsze truskawki. Mówię podobno, bowiem podczas mojej podróży było na nie jeszcze trochę za wcześnie. Szkoda...
W drodze powrotnej odwiedziłem Göteborg, lecz opiszę go już w tym miejscu. Göteborg - drugie co do wielkości miasto Szwecji. Prześliczne okolice portu i nabrzeża. Szczególnie wieczorem. Spędziłem tam cały weekend i ze zdziwieniem stwierdziłem, że miasto przypominało wymarłą osadę. W rozmowie z poznanymi Szwedami dowiedziałem się, że tradycją są tutaj wyjazdy na sobotę i niedzielę za miasto. Większość rodzin ma swoje chaty gdzieś pośród lasów i jezior, z dala od jakiejkolwiek cywilizacji. Dosłownie. Chaty, jak przekonałem się później, urządzone są bardzo skromnie. Żadnych telewizorów i tym podobnych urządzeń. Kilka łóżek, a centralną część niemal każdej takiej chaty stanowi kominek. Szwedzi każdą wolna chwilę wykorzystują na wypady do swoich domków. Latem jeżdżą po okolicy na rowerach, zimą natomiast masowo uprawiają narciarstwo biegowe. Nic dziwnego, że później na olimpiadach zimowych mają tak znakomite wyniki...
Za miejscowością Yerberg odbijamy w głąb kraju, aby zwiedzić krainę wielkich jezior Szwecji z największym z nich - jeziorem Wener. Dotarłem po kilku dniach nad jego brzegi do miejscowości Meleriid, gdzie postanowiłem odpocząć od wędrówki całe dwa dni. Poddałem się więc słodkiemu leniuchowaniu. No może nie tak do końca, bowiem "zaliczyłem" sporo pieszych spacerów po okolicy. Cudowna przyroda! Samo jezioro Wener nazywane jest często "skandynawskim morzem". Dlaczego? Wystarczy spojrzeć na mapę i porównać je choćby z naszym rodzinnym jeziorem Śniardwy.
Jeziora i lasy, lasy i jeziora. Tak przez następnych kilka dni wyglądał pejzaż mijanych przeze mnie okolic. Tu ciekawostka. Nad jednym z takich jezior, zauważyłem przystań, kajak, molo, na nim wędka. Na brzegu palenisko z grillem, kilka ławeczek i to wszystko. Aha. Żywej duszy! Tylko niewielkich rozmiarów tabliczka z napisem: "Korzystaj z kajaków, wędki, grilla itd., lecz pozostaw to miejsce w takim stanie, jakim je ujrzałeś". Chciałem w tym miejscu coś napisać, lecz może pozostawię to bez komentarza...
Granica Szwecji i Norwegii. A raczej jej brak. Nad sporych rozmiarów fiordem przewieszony most z kilkoma punktami widokowymi, a po obu jego stronach jedynie informacje, że znajdujemy się już w innym kraju. Żadnych punktów celnych, najmniejszej nawet "budki" świadczącej o ich istnieniu. Za to restauracje, parkingi na których widnieją flagi wszystkich państw Skandynawskich. To się nazywa solidarność! No cóż, zjednoczona Europa...
Halden. Niewielka, lecz piękna miejscowość (szczególnie jej okolice) z charakterystycznym zamkiem, który widać z odległości kilku kilometrów. Do ciekawszych miasteczek tego regionu mogę zaliczyć Fredrikstad i Moss.
Przede mną stolica Norwegii - Oslo. Stolica najczęściej kojarzy nam się z wielkomiejską metropolią. W tym jednak przypadku to zupełnie coś innego od Paryża, Wiednia czy Londynu. Miasto liczy niespełna pół miliona mieszkańców, ale i tego nie da się odczuć, a to z racji, że jest ono bardzo "rozrzucone" po okolicy. Większość domów to charakterystyczne drewniane, przecudownie zaprojektowane, wykonane, i co najważniejsze, starannie utrzymane wille. Jedynie w centrum wysoka zabudowa, banki i hotele, lecz i one zostały tak zaprojektowane, by odczuwało się wrażenie pięknej harmonii z otaczającą je zewsząd nieskazitelną przyrodą. Całe miasto tonie w zieleni. Wszędzie czyściutko. Właśnie ową czystość najczęściej wspominam z tej podróży.
Teraz dopiero rozpoczyna się prawdziwa uczta dla miłośników piękna przyrody! Nie przesadzę w tym miejscu jeśli powiem, że widoki zapierające dech w piersiach obserwowałem tutaj dosłownie co kilometr, a nawet częściej. To tak jak w "naszych" kochanych Tatrach.
Po kilkunastu dniach dotarłem przez Stavanger do Bergen. I choć byłem zmęczony uciążliwą jazdą w górach to jednak, kiedy zobaczyłem to miasto, mało nie rozpłakałem się z radości! Autor przewodnika, którym dysponowałem pisał, iż jest to jedno z najpiękniejszych miast jakie, kiedykolwiek widział na świecie." W pełni się z nim zgadzam. Miasta tego nie opiszę. Po prostu żadne słowa nie oddadzą jego piękna. To trzeba ujrzeć na własne oczy...
Ilość proponowanych tras do zwiedzania jest tak wielka, że stanowiło dla mnie ogromny dylemat, którą z nich wybrać na dalszą wędrówkę. Zdecydowałem się kontynuować podróż wzdłuż wybrzeża, bowiem widoki gór, fiordów i morza to chyba najpiękniejsza "kompozycja" przyrody...
Każdy kolejny dzień przynosił zachwyt i radość, że udało mi się zrealizować wielkie marzenie o podróżach. Każdy z tych dni stawał się przy okazji nieco dłuższy. Przesuwając się bardziej na północ mogłem obserwować coraz częściej słynne i zarazem osobliwe zjawisko "białych nocy". Dość ciekawe, aczkolwiek nieco męczące. Zatraca się poczucie czasu, a tym samym trudno organizować sobie czas na wędrówkę, odpoczynek czy sen. Nie tylko poczucie zaniku granicy pomiędzy dniem i nocą stawało się uciążliwe, ale i stopniowy spadek temperatury. Szczególnie w nocy, kiedy w namiocie zakładałem wszystkie ubrania jakie zabrałem ze sobą w podróż. Nie narzekałem jednak, bowiem czystość powietrza, poranne widoki gór tonących we mgle, huk wodospadów i błękitne wody fiordów były dla mnie jak cudowny lek na wszystkie niewygody wędrowania...
Za Bergen poznałem cudownego, starszego pana, który wybrał życie samotnika. Do najbliższego "sąsiada" miał ponad 20 kilometrów. Mieszka w dużym, aczkolwiek skromnie urządzonym domu. Żyje z emerytury (kiedyś był rybakiem) i nie narzeka na swój los. Wręcz przeciwnie. Jest zadowolony z faktu obcowania z dziką przyrodą. W końcu nie każdy potrafi i chce żyć w dużym mieście. Jego opowiadania o Norwegii z pewnością byłyby znakomitym tematem na niejedną książkę.
Poznałem również małżeństwo. Już nie młode, ale pełne ducha i radości życia. Zaciekawiło mnie dlaczego pomimo parterowego domu, płot ogradzający ich domostwo jest wysoki na ponad 3 metry (!) - odpowiedzieli mi z uśmiechem, abym przyjechał do nich zimą, wówczas się przekonam. Otóż, kiedy pod koniec października całą Norwegię przykryje gruba warstwa śnieżnego puchu nie wiedzieliby gdzie zaczyna się ich gospodarstwo. Tyle śniegu...
W drogę powrotną wybrałem się przez centralną część Norwegii, odwiedzając miedzy innymi Liliehammer, pamiętne z zimowej olimpiady. Kiedy dotarłem ponownie do Oslo dowiedziałem się, że w okresie letnim wiele Skandynawskich Towarzystw Żeglugowych proponuje niezwykle tanie bilety promowe. Postanowiłem to sprawdzić. I rzeczywiście. Ku mojemu miłemu zaskoczeniu, oferowane ceny są bardzo niskie. Postanowiłem więc popłynąć do Danii. Ale o tym i o dalszych przygodach związanych z wędrówką po Danii, powrotem do Szwecji i dalej do Polski opowiem Wam już kiedyś indziej...
"Opatowianin", listopad-grudzień 1999