Korespondenci - Na dwóch kółkach...


Hiszpania O'le

Piotr Kuczyński

Dziś zapraszam wszystkich w podróż do Hiszpanii. Któż z nas nie marzy o eskapadzie do tego jakże pięknego kraju. I choć w ubiegłym roku ukazała się na łamach "Opatowianina" bardzo ciekawa relacja p. Elżbiety Rogozińskiej poświęcona właśnie Hiszpanii, chciałbym i ja dorzucić garść wspomnień z mojej krótkiej, aczkolwiek interesującej, rowerowej wycieczki do tego kraju.

Mapa

Moja przygoda rozpoczęła się tuż po przekroczeniu granicy naszego kraju. Podążałem pociągiem do Brukseli, wioząc ze sobą oczywiście rower w wagonie bagażowym. Nie byłoby może w tym nic dziwnego poza faktem, iż przypadek sprawił (a może i nie), że w tym samym przedziale obok mnie jechało małżeństwo z Polski, które podobnie jak ja kocha turystykę rowerową. Nowi znajomi postanowili zwiedzić na rowerach okolice Berlina. Po kilku godzinach wspólnej jazdy wysiedli na wschodnim dworcu berlińskim, który tak na marginesie w niczym nie przypomina tego dworca sprzed kilku lat. Po zjednoczeniu Niemiec zaczęto inwestować bajońskie kwoty w odbudowę i modernizację nie tylko Berlina Wschodniego, ale i całych wschodnich landów. Efekty są oszałamiające! Berlin od niedawna przejął rolę stolicy Niemiec, a sądzę, że w niedalekiej przyszłości może stać się również stolicą zjednoczonej Europy.

W Berlinie zostałem sam w przedziale. Nie na długo. Po pewnym czasie wsiadł Belg, który... wracał właśnie z rowerowej wyprawy po Niemczech. Miałem zapewnione towarzystwo do samej Brukseli.

Stolica Belgii przywitała mnie raczej chłodno - zimnem i nieprzyjemną mżawką. Czy to jakieś fatum czy co, pomyślałem. Byłem w Brukseli już dwukrotnie i zawsze na powitanie deszcz i chłód! No cóż, czasem i tak bywa. Choć tym razem zawitałem tutaj tylko "tranzytem", to i tak pomimo nieciekawej aury, swój kilkugodzinny pobyt w Brukseli udało mi się wykorzystać na krótką rowerową przejażdżkę.

Po południu ruszam dalej pociągiem do Paryża. Ach, Paryż! To piękne i romantyczne miasto zostało już tak dokładnie opisane, że ja ze swej strony mogę tylko odesłać wszystkich zainteresowanych do tych przepięknie wydanych albumów i przewodników z księgarskich półek.

Dla mnie Francja stanowi swoisty magnes, który przyciąga mnie średnio raz na dwa lata. Za każdym razem staram się zwiedzać inny jej region, bowiem ten kraj to niesamowite skupisko najprzeróżniejszych krajobrazów. Podobno Francuzi, ze wszystkich europejskich nacji najchętniej podróżują po ojczystej ziemi. Nic dziwnego. Mają tu wszystko. Mają Paryż, który sam w sobie już jest olbrzymią atrakcją. Mają wysokie Alpy i nieco niższe, mniej "zagospodarowane", a przez to może bardziej romantyczne Pireneje. W starym Masywie Centralnym odnajdziemy najpiękniejsze jaskinie Europy, w Bretanii podziwiać możemy uroki skalistych, klifowych wybrzeży, zaś nad Loarą przeniesiemy się w zaczarowany świat zamków i pałaców. O Francji można by pisać bardzo wiele, jak choćby o prześlicznych plażach wybrzeża Atlantyku, Morza Śródziemnego czy dzikich zakątkach Korsyki. Lecz o Francji i jej urokach postaram się opowiedzieć w innych numerach naszej opatowskiej gazetki.

Tymczasem po dwóch dniach spędzonych w Paryżu ruszam dalej pociągiem aż do Perpignan, miejscowości położonej daleko na południu Francji. Z tego miejsca rozpoczyna się moja rowerowa wycieczka. Kieruję się w stronę granicy z Hiszpanią. W małej miejscowości Port-Bou totalne zaskoczenie. Wszystkich podróżnych podążających do i wyjeżdżających z Hiszpanii rewiduje skrupulatnie specjalna brygada antyterrorystyczna. Te wzmocnione środki bezpieczeństwa to wynik nasilenia aktów terroru ze strony baskijskiej organizacji ETA. Nie chcę tu politykować, ponieważ aby zrozumieć ten konflikt należałoby się cofnąć do historii. Baskowie podobnie jak Katalończycy, zawsze czuli swą odrębność i niezależność od reszty Hiszpanii. Lecz w odróżnieniu od swych południowych sąsiadów Baskowie to lud ubogi, zamieszkujący głównie górskie obszary nad zatoką Biskajską oraz tereny pogranicza Francji i Hiszpanii - czyli Pireneje. Może właśnie ta izolacja wśród gór spowodowała tak olbrzymią różnicę pomiędzy Baskami, a całym pozostałym terytorium Hiszpanii. Nie wiem. Nie wdawajmy się jednak w polemiki narodowościowe...

Po skrupulatnym przeglądzie bagaży mogę kontynuować moją wędrówkę. Hiszpania przede mną! Teraz już naprawdę mogę cieszyć się cudownymi widokami, które nie znają granic i żadnych podziałów politycznych.

Costa Brava to w tłumaczeniu na hiszpański znaczy tyle co "Dzikie Wybrzeże". Nazwa ta w pełni oddaje charakter i klimat tego regionu. Mnóstwo tu dzikich zatoczek, gdzie rozbryzgujące się o skały morskie fale tworzą niesamowity widok. To coś w rodzaju swoistego spektaklu, do którego scenografię ułożyła sama przyroda. Jednego dnia zrobiłem postój w takiej zatoczce na 10 minut, a wydłużył się do 4 godzin. Wierzcie mi, to tak silnie oddziałuje na zmysł piękna, że nie można się wprost oderwać. Jak hipnoza.

W takiej górskiej scenerii, z przepięknymi panoramami na Morze Śródziemne podążałem coraz dalej na południe. Temperatura z dnia na dzień stawała się coraz wyższa, lecz orzeźwiający wiaterek od morza znakomicie działał kojąco na mój organizm. Teren górzysty, lecz widoki jakie roztaczały się dookoła rekompensowały każdy wysiłek.

Przede mną Barcelona. Stolica Katalonii przywitała mnie zupełnie inaczej niż Bruksela - słoneczkiem i ciepłem. Gdybym miał określić jednym słowem Barcelonę to powiedziałbym tylko jedno - super!

Dość dużo przeczytałem o tym mieście, lecz to czego doznałem tu na miejscu, przerosło wszelkie moje oczekiwania. Oczywiście do zwiedzenia wszystkich atrakcji Barcelony potrzeba wiele czasu. Ja spędziłem tu raptem trzy dni, co przy moim bardzo intensywnym programie zwiedzania i tak okazało się zdecydowanie za mało.

Najpiękniej Barcelona wygląda wieczorem. "Zaliczyłem" długi spacer od samego portu poprzez promenadę La Ramblas, która właśnie wieczorem zamienia się w miejsce "nie z tej ziemi". Niezliczone grupy młodzieży, tańczącej i bawiącej się przy rytmach rozbrzmiewającego zewsząd flamenco. Są tu i kuglarze i artyści, malarze, połykacze ognia i wszelkiej "maści" wróżki. A wszystko to tworzy niesamowicie barwną, egzotyczną mozaikę, która trochę przypomina mi nasz Długi Targ w Gdańsku w szczycie sezonu. Ale Barcelona to nie tylko wieczorne zabawy na ulicach. Bogata i burzliwa historia tego regionu pozostawiła po sobie ogromną spuściznę w postaci pięknych świątyń, pałaców i kamienic. Do szczególnie chętnie odwiedzanych należy niewątpliwie majestatyczna, a zarazem niecodzienna Bazylika Sagrada Familia (Świętej Rodziny). Jej architektem był znany z ekstrawagancji Katalończyk Antoni Gaudi, który poświęcił ponad czterdzieści lat swego życia na projektowanie tego kościoła. Tak dalece zaangażował się w realizację swego projektu, że ostatnie jedenaście lat życia (zginął tragicznie pod kołami tramwaju) spędził w malutkim baraku na terenie budowy świątyni. Budowla rzeczywiście jest imponująca, choć nadal nie ukończona. Zwiedziłem wszystkie wieże oraz mostki, które je łączą, a widok z nich na samą świątynię jak również na roztaczającą się panoramę miasta na długo pozostanie w mej pamięci. Tak, to po prostu trzeba zobaczyć! Pośród wzgórz okalających zewsząd Barcelonę, znajduję się malowniczo usytuowany ogród zaprojektowany również przez Gaudiego.

Tu znajduje się między innymi muzeum poświęcone artyście oraz szereg budowli jego autorstwa, które mogą zaskakiwać swoją formą i impresjonizmem. Sądzę jednak, że właśnie dzięki temu to miejsce ma swój urok i niepowtarzalny charakter.

Barcelona nie posiada dużej ilości ścieżek rowerowych, a jednak przejażdżka czasami wąskimi uliczkami, wśród zacisznych ogrodów, parków i kafejek może być ciekawą formą zwiedzania miasta. Chciałbym jednak tutaj przestrzec wszystkich przed dość nieczytelnym oznaczeniem ulic oraz, niestety, przed dość dużą brawurą kierowców. Mam tu na myśli przede wszystkim motocyklistów i motorowerzystów, którzy są chyba bardziej niezdyscyplinowani aniżeli Włosi słynący ze swej brawury na ulicach. Może to sprawa temperamentu południowców.

Niemniej Barcelona bardzo mi się spodobała, więc opuszczam ją z cichutką nadzieją, że jeszcze kiedyś tu powrócę. Teraz jednak ruszam dalej na południe w kierunku Tarragony i dalej do Walencji.

Kiedy przypatrzymy się bliżej śródziemnomorskim wybrzeżom Hiszpanii zauważymy kilka charakterystycznych cech ich krajobrazu. Ta różnorodność spowodowała nadanie nazw pięciu głównym typom wybrzeży. Poznaliśmy już Costa Brava - czyli Dzikie Wybrzeże rozciągające się na pograniczu Francji i Hiszpanii. Barcelona i najbliższe jej okolice to dominacja niezbyt szerokich, trochę piaszczystych, lecz w większości jednak kamienistych plaż Złotego Wybrzeża - Costa Dorada. Natomiast od bagnistego ujścia rzeki Ebro aż do Walencji rozpościera się Costa de Azahar, czyli Wybrzeże Kwiatu Pomarańczy. Pozostałych wybrzeży nie będę tu opisywał, bowiem nie znalazły się na trasie mojej wędrówki.

Costa Dorada - taką nazwę nosi obszar na południe od Barcelony, aż po ujście rzeki Ebro. Sporo małych eleganckich miejscowości, lecz już nie tak malowniczych i przytulnych jak na Costa Brava. Po drodze "zahaczam" o Tarragonę, dawną stolicę rzymskiej prowincji. Samo położenie miasta na wzgórzu oraz liczne ruiny rzymskich budowli, czynią miasto dość atrakcyjnym. Niemniej ze względu na to, iż przed sobą mam jeszcze spory dystans do Walencji nie zabawiłem tu długo. Ot, dosłownie kilka przedpołudniowych godzin.

Przekroczyłem rzekę Ebro, jedną z najdłuższych w Hiszpanii, która oddziela Pireneje od Gór Iberyjskich. Od tego miejsca krajobraz ponownie się zmienia. Przede mną Kraj Walencki, zwany często Lewantem, z pięknym Costa de Azahar - Wybrzeżem Kwiatu Pomarańczy.

W istocie, region ten słynie z uprawy cytrusów, których słodka woń unosi się w powietrzu. Niezliczone połacie sadów pełnych drzew pomarańczowych i cytrynowych. Klimat jest tu wyjątkowo korzystny dla tego rodzaju delikatnych i lubiących ciepło owoców, lecz nie tylko, bowiem uprawia się tu także... ryż. Myślę jednak, że pogoda tutaj sprzyja także mieszkańcom i turystom o czym świadczy fakt, jak olbrzymie dochody przynosi rozwinięty na szeroką skalę cały przemysł turystyczny tego regionu.

Wśród tych rozległych pół, łąk i sadów chciałoby się jeździć na rowerze jak najczęściej, lecz niestety spora odległość dzieląca nas do Hiszpanii, sprawia, że nie można sobie na to pozwolić. Ale cieszę się, że mogłem tu dotrzeć i nasycić się cudownymi pejzażami oraz roznoszącymi się nad całą okolicą zapachami cytrusów...

Przede mną ostatni etap wędrówki po słonecznej Espanii do Walencji. Mam "w zapasie" kilka dni, więc wykorzystuję skrupulatnie czas na objazd malutkich miasteczek i wiosek po całej okolicy. Zdecydowanie wolę to od przeciskania się w tłumie turystów po gwarnych i zatłoczonych ulicach miasta. Nie jestem jednak pustelnikiem, więc w moim przekonaniu turystyka polega na ciągłym przemieszczaniu się, zwiedzaniu oraz poznawaniu nowych miejsc i ludzi. Staram się właśnie poznawać nowych ludzi, rozmawiać z nimi, bowiem w ten sposób mam lepszy obraz całego kraju, który zwiedzam. Poza tym od nich dowiemy się rzeczy najciekawszych o danym regionie, których nie znajdziemy w żadnym przewodniku. Z doświadczenia wiem, że czerpanie wiedzy "u podstaw" zawsze daje najlepsze rezultaty.

Walencja - stolica prowincji to sporych rozmiarów miasto (liczy około 800 tysięcy mieszkańców). Pierwsze spostrzeżenie to różniący się dość znacznie od katalońskiego dialekt walencki. Zresztą ludność tego regionu podobnie jak Katalończycy czy Baskowie bardzo pieczołowicie zaznacza swoje poczucie odrębności regionalnej.

Walencja, choć nie w takim stopniu co Barcelona, lecz może się podobać i przypaść do gustu. Samo miasto jest na wskroś nowoczesne, dlatego tym staranniej szanuje się i pielęgnuje wszystko, co ma związek z przeszłością. Jest tu olbrzymia katedra, kilka mniejszych, lecz równie ciekawych kościołów, starówka oraz znane (choć ja niestety nie zdążyłem go zwiedzić) Narodowe Muzeum Ceramiki.

Tu kończy się moja przygoda z Hiszpanią. W drogę powrotną wyruszam pociągiem do Perpignan, dalej krótki, kilkudniowy odcinek jazdy na rowerze do Marsylii, a stamtąd ponownie pociągiem do Paryża i Polski.

Wyprawa nie była długa lecz cieszę się, że udało mi się ją zrealizować, bo wiem jak wielu wyrzeczeń, wysiłku i przygotowań w nią włożyłem. Bo to właśnie tak jest, najpierw trzeba mieć marzenia, a dalej konsekwentnie je wcielać w życie. Oczywiście, nie jest to łatwe, lecz tym większą ma się później przyjemność. To ogromna satysfakcja. Satysfakcja i mobilizacja do organizowania coraz ciekawszych rowerowych eskapad. Z każdej takiej podróży przywożę nowy bagaż doświadczeń i wrażeń, którymi staram dzielić się z Wami na łamach "Opatowianina". To naprawdę miłe uczucie, kiedy otrzymuję listy, lub kiedy ktoś "zahacza" mnie na ulicy pytając - "dokąd następnym razem?" Jest to tym bardziej miłe, że zauważam rosnącą "modę na rower" w Opatówku i to nie tylko wśród młodzieży, ale i nieco starszych. Zresztą jeżdżąc na rowerze z pewnością dłużej zachowamy młodość, radość i chęć do życia. A to przecież samo zdrowie...


"Opatowianin", czerwiec-lipiec-sierpień 1999



Data utworzenia: przed 2009-01-01
Data aktualizacji: 2009-01-01

Najpopularniejsze

Brak osbługi Flash lub Javascript w Twojej przeglądarce.

Przeglądaj TAGI

Mapa strony