(Cieniom T. G.)
- Jak mi cicho! jak cicho! jaki spokój wielki
Po pojednaniu z Bogiem! Każdej krwi kropelki
Szmer słyszę w sercu, niby klepsydry ziarenka...
Jak mi błogo!... już żadna ni boli mnie męka...
I ludzie już osłabli a owe w pierś ciosy...
Lekko mi, lekko... Dusza chciałaby w niebiosy!
Za chwilę zerwie nici, co ją wiążą z ciałem...
Ramiona wnet dostaną po skrzydełku białym...
Ostatni pyłek ziemi z nóg się moich zetrze
I drogą promienistą pójdę przez powietrze,
Ciemne w niej ślady znacząc łzą wielkiego bólu
Z serca, które do ciebie, o mój smutny królu!
Ciążyć będzie statecznie...
Nad otchłanią grobu
Czuję, ż śmierć za słaba, że nie ma sposobu
Węzłów miłości prawej przeciążyć swą kosą...
Czuję, że serca wierne im dalej rozniosą
Burze szczęściu przeciwne - choć za cień całunów,
Tem mocniej drżą ku sobie, jaki spod biegunów
Dwie mgławice świetlane, dwa gwiazd nowych gońce,
Tak i moje też serce - z wiecznej zorzy blaskiem,
Krążyć ad tobą cichym, niewidzialnym lotem,
I strzec swego kącika w twojem sercu złotem...
Boże! Boże mój odpuść! że oto wezwana
Na służebnicę Twoją, od dawnego pana
Nie chcę serca odwiązać, i jeno bym rada
Krzyżem leżeć w tym blasku, co spod stóp Twych spada,
I patrzeć się na niego, tam w dole, na ziemi...
I brać na krzyż swój chętny ramiony całemi
Każdą burzę, co pędzi na ojczyste smugi,
Każdą czarnych chmur górę z ognistemi strugi...
By pod skrzydły mojemi szedł mój pan bezpieczny
Na oną krawędź świata a pierwszy próg wieczny,
Kędym go odbieżała...
To moje kochanie,
To bez pamięci na nic straszne opętanie,
Z coraz się, z coraz większą pali we mnie mocą,
Przed spokojem ostatnim, przed ostatnią nocą...
I jak dawniej, ni pomna na poselskie wota,
Królestwem mu nad wszystkie byłam za żywota,
Tak, za chwilę, za grobem, za wieczności bramą,
Chciałabym zostać nawet Opatrznością samą,
Nic na Boga nie pomnąc. Ach! do uszu nie puść
Słów tych marnych, o Panie! a duszyczce przepuść,
I daj jej łaskę wielką: by, gdy wyjdzie z ciała;
Choć na świat iść by mogła, niechby już nie chciała...
Niechby już nie trąciła czyjego spokoju...
Niechby od ziemskich łez jej obfitego zdroju
Zagasły w sercu mojem tych ogniów ostatki,
Com go niemi wyrwała z rąk posłów i matki
W pożądaniu swem - ślepa, w zaślepieniu - zgubna,
Ja, zuchwała, bezczelna, zła i samolubna
Jawnogrzesznica nędzna!...
Bóg odpuścić raczy,
Jeśli Polska zapomni i winy przebaczy!
Przetoż mój najjaśniejszy! Swojej się niebogi
Użal, a lekkim uczyń winy ciężar srogi...
Niech mi łzy na piersi jako źdźbło, jak słomka...
Zostaw cieniom Barbarę, daj Polsce potomka!
Niech nadziei królestwa śmierć za mną ni ścina.
Zostaw cieniom Barbarę, a daj Polsce - syna!
O to-ć proszę, precz idąc w zagrobowe światy:
Niech najmniejszej przeze mnie nie ma Polska straty!
Jeszce jedno błaganie...
Ziemskich moich prochów
Ni chowaj tu w podziemiach, do tych ciemnych lochów...
Ofiarą serc niewieścich moc Polski się dźwiga.
Gdym się na nią nie wzmogła, jak zacna Jadwiga,
I gdy za to po kropli wciąż piłam cykutę,
Nie chcę leżeć w tych murach, gdzie zniosłam pokutę...
Nie w grobowcach królewskich, gdziem się mocą wdarła,
Ale gdziem pokochała, nich leżę umarła!
Kędy mi dni płynęły, jak jutrzence w Maju!
Tam na północ, na Litwę, do słowików kraju,
Wyprowadź zwłoki królu!
Ach! czemuś był królem?!
Że się ślub nasz rozrywa z tak niezmiernym bólem,
Iż go na nieskończoność do wieczności biorę,
I niosę w jasne nieba smutne serc chore...
U podróżnika Bożego w wielkim płaszczu siędę,
I wśród dusz najszczęśliwszych szczęśliwą nie będę...
Znowu serce mi gore, myśl się pląta mglista...
Tak, bo jedna jest miłość w jasności przejrzysta...
Ta tylko, co do Ciebie prowadzi, mój Boże!
Wszelka inna - to obłęd... bez wyjścia - rozdroże...
Straszne są wszelkie cienie i noce powszednie,
Co nam kryją świat śliczny, oglądany we dnie,
I wzrok ich najbystrzejszy przepatrzeć nie może...
Dusza przecież za niemi widzi świt i zorze...
Lecz najstraszniejsze z wszystkich, śmierci kirem tłoczą
Serce w piersiach te cienie, co na wieki mroczą,
Najmilsze za ziemi ukochanie duszy!
Ów drogi, żywy posąg, co się od łez kruszy...
I łamie się w boleściach i próżnej pomocy
Szuka, prężąc ramiona w czarnej niebios nocy,
By rzucić mi po gwiazdce w gasnąc źrenice...
O! nie dla nich już słońce... podajcie gromnicę!
Przed nią jedną rozpierzchnie czarna śmierci chusta...
Przy niej jednej ostatni raz ujrzę Augusta...
Ona jedna blask rzuci w me piersi zbolałe
Na twarz tego, co kochał mnie nad blasków chwałę!
Za jej jednej przewodem, za jej świętym brzaskiem
Pójdę w górę, z tym w sercu wyrytym obrazkiem,
I jak winę żywota, cała łzami zlana,
Poniosę go do Zbawcy, do mojego Pana!
On wyjmie z rąk to berło, tę śmierci przyczynę,
Tę od krwawych łez moich zapoconą trzcinę,
A zamiast niej da lilię z kwiatami białemi,
Na znak, że umęczono niewinną na ziemi...
On i koronę zdejmie, ciężar straszny, dumny,
Co głazem mnie przed czasem wgniotła w grób do trumny,
I wieniec z róż na czoło położy w zamianę...
Tak, ja w gronie dusz białych, ufam, że wnet stanę!
Bo Wszechmiłość najświętsza za miłość nie karze...
Miłość trawi rdzę serca, miłość winy maże...
Miłość, kotwica grzesznych, z dna piekieł zahacza...
Dla miłości, dla wielkiej - Bóg wiele przebacza...
Miłość wstępuje w otchłań, miłość - w wieczne cienie...
Zbawienie moje - miłość, miłość - to zbawienie!