O Arkadyjska rtzeszo!
Na skrzydłach, albo piesza
Zdążaj na głos multanki!
Owieczki i baranki,
Słowiki i gołąbki -
Tu do mnie pod te dąbki,
Pod wierzbym brzozy, klony
Szemrzące nad strumykiem...
Tu, zbudźcie gaje krzykiem...
Roznieście jęków tony...
Niech echo skał omdlewa!
Bo w korę białodrzewa
Wrzynam te czarne słowa:
Arkadyjo! Bądź mi zdrowa!
I tłukę o jawory
Mój tkliwy flet pastuszy...
Ach! drgnęły głucho bory
Na zgon swej dźwięcznej duszy...
Ach! ach! i mej pasterce jęk fletu przeszył serce...
I tuż za białą trzodką,
Upadła w gaju kalin,
Z przynętą wonną, słodką,
Z wieńcem i koszem malin...
- Duszyczko sielskich wczasów!
Na woni łąk i lasów
Gdy wzbijesz się w lazury,
Opowiedz tam u góry -
Że się w Arkadyi rodzą
Pasterze tak nieczuli,
Że w samotnościach chodzą...
Że flet im nie utuli
Wieczystych tęsknot duszy...
Że westchnień prąd majowy
Strun serca ich nie ruszy...
Ani rozchmurzą głowy
Dwie jasnomodre zorze,
Gdy nimfa czule mruga...
Ani księżyca smuga
Zabłąka na bezdroże,
Pod tęskny cień jedliny,
W gaj luby, tajemniczy...
Ni cierpkiej im goryczy
Nie spijają z ust maliny
Dane pasterki wargą,
Gdzie drzemie stadko owiec...
Och! Powiedz to! Och! Powiedz!
I powtórz, ach! ze skargą.
Hej! Na mogile wielkiej wielka ty i dzielna!
Co się na mieczu wspierasz a z duchami żyjesz,
Okryta wawrzynami, w chwale nieśmiertelna,
Nieśmiertelna tą rosą, którą z grobów pijesz -
Hetmanko wielkich cieni, bohaterów córo
Ty wzywasz mnie do siebie: wznosisz palec strzałą
I w lirę Bojanową celujesz ponuro,
Szląc dla mnie rozkaz z prośbą... ja mam oniemiałą
Podnieść z krwi i kurzawy... ja wypłoszyć owe
Drobne myszy i węże, co w jej sercu chodzą,
Jedyne żywe duszki, które groby rodzą,
A potem pójść za tobą, pochyliwszy głowę,
W labirynty przeszłości, w mauzolea setne,
W kurhany i mogiły, gdzie mi próchna świetne
Wzrok ślepią, gdy duszę w chwałę swą zbogacą;
Gdzie spłynie z wargi na świat wielka pieśń Bojana,
Bo nie będę już widział dla kogo i na co?
Lecz ja nie chcę być ślepym. Dola opłakana:
Rzucać gwiazdy przed bestie o kość rozjuszone!...
Więc ramiona w płaszcz czarny otulam i cichy
Około mogił wielkich idę, jak cień lichy...
M,ilczenie - cześć majwyższa, gdy czoło schylone.
I tak stanąłem tam - ponad smętnemi,
Ponad wodami Babilońskiej ziemi...
Gdzie szum wierzb od dźwięków ludzkiej mowy
Nawet najczulsze nie rozróżni ucho...
Gdzie człowiek mdły w boleściach wzdycha głucho,
Gdzie nigdy swej nie wznosi w górę głowy,
Tylko ją tuli w zaciśnione pięści...
Skoro tam wszedłem, rzekłem: Niech Bóg szczęści!
I net, jak nów, z pod zwiędłych splotów drzewa
Czoło za czołem unosi się blade...
- Co niesiesz nam? Szmer echem mi odbrzmiewa...
"Współczucie!" wołam w głos i rękę kładę
Na środek serca... Aż tu z warg tysiąca,
Jak suchych liści jesienna kaskada,
Zrywa się szum urągań, fala drwiąca,
I każda głowa w otchłań ramion spada
Z głuchym łoskotem, niby kamień w morze...
Wtem opuszczając swe skaliste łoże
Łańcuchem wiotkim, jak białe żurawie,
Suną się ku mnie niewieście postacie
Bledsze od bladych płócien, bez krwi prawie...
I tak pytają: "Kogo szukasz bracie?"
Więc ja do smętnej, stojącej na przedzie:
-"Ręki, co palce po strunach powiedzie"...
Odrzekłem skromnie a ona mi smutnie:
"Tu ręki nie ma. Boleść, co w nas płonie,
Ścięła w znak zemsty nasze słabe dłonie...
Ale po wierzbach nieme wiszą lutnie,
Weź i trąć którą a sama wypowie:
Sieroctwo mężów i tęsknoty wdowie,
Ojcowską nędzę i suchą pierś matek,
Rozdzierające łakania drobnych dzitek...
I na co ludzkie za słabe są wargi:
Ona wygłosi wieczne nasze skargi!"
O nieustanne krynice łez serdeczne!
Powiedzcie, płaczki, kto nadstawił ucha
Na pieśni naszych żale już odwieczne?!
I dziś, prócz nas, kto naszych skarg wysłucha?
Milczycie smutne... zatem nie zabrzęczy
Na łzawych strunach chciwa palmy ręka...
Na wiatr ich jęki, niech więc wiatr z nich jęczy!
Ja idę dalej i ani mnie groźby,
Ani chwytanie szat wstrzymać nie mogą...
Bo oto na wiatr płaszcz rozpuszczam czarny,
I szybkim krokiem zdążam światła drogą...
Tak pożegnałem gwałtem kraj ten marny
Jeremijasza wnuków...
Jestem w pragnieniach: wielki, czysty, śmiały!
W boleściach: dumny, niezłamany, twardy!
Są, co mnie zowią: Laszek grzeczny, mały.
Są, co wołają: Pyszny łeb pogardy...
I obie strony prawdę powiedziały...
Dla dobrych: sługa-m; dla złych tyran hardy!
Krwi jednak nie chcę nawet z serca wroga.
Odmawiam ludziom prawa krwawej kary.
Sędzia, co spuszcza miecz, nie kocha Boga...
Jest barbarzyńca i poganin z wiary,
W którego duszy ciemność mieszka sroga,
Co bóstwem ziemskim rznie ludzkie ofiary.
Kiedy krew tryśnie, to struga jej głucha
Dochodzi mnie, jak śpiew: Pro Christo nostro!
Więc wielka, święta zdejmuje mnie skrucha,
Ale na sędziów patrzę z góry ostro
I w twarz im rzucam wzgardę mego ducha...
Sprawiedliwości, archaniołów siostro!
Do cię chcę płynąć prze łez i krwi tonie,
Przez rozszalałe ludzkości upusty...
Chcę boleść świata rozpiąć na swym łonie...
Ująć twarz krwawą w miłosierne chusty...
Nie żal mi szczęścia, nie żal życia straty,
Lecz mi się głowa zawraca od troski,
Gdyż mam żeglować przez dwa ciemne światy,
W których ni światła, ani prawdy głoski
Nikt nie dopyta... Więc choć kraj swej szaty
Pozwól uchwycić stary mistrzu Boski,
I bądź wciąż przy mnie wśród nędzy padołów...
Bo: Do Beatryx, wołam, w kraj aniołów!"