Kątku, kątku mój pod szczytem!
Gdzie skowronka jasna gleba
Pod najczystszych sfer błękitem,
Skąd już tylko krok do nieba...
Tyś, jak gniazdko, wąski, mały,
A daleki ziemi mroku,
Jakby ptaki cię zlepiały
Przy niebieskim gdzieś obłoku!
Tyś mnie wzniósł nad wichrów śmiecie,
Nad przekupniów nędzne targi...
Mlekiem gwiazd swe karmisz dziecię,
Blaski sącząc mu na wargi!
O zawodu mego schedo!
Poetycka święta biedo!
Tronie olśnon słońc zenitem!
Kątku, kątku mój pod szczytem!
Ach! jak jesteś sercu drogi,
Ty, tak nagi i ubogi!
Ty. Co cztery twoje kąty
Jeden piec ozdabia piąty,
Jeden stolik, stołek , łóżko,
Krzyż na ścianie i Kościuszko!
U stóp wodza - strzęp z kołnierza
Ojca kmiecia i żołnierza.
A - ! i jeszcze... dzbanek wody...
I świat ciszy, świat swobody!
Gdy wieczorem, z dziennej drogi,
Tęskny, gorzki i znękany,
W twe wysokie wrócę progi,
I wzrok oprę o twe ściany -
Wnet ustaje zamęt w głowie,
Pierś oddycha mniej boleśnie,
Zwolna wraca moc i zdrowie,
Duch ucisza się, jak we śnie...
A gdy w górę wzniosę oczy,
To wnet widzę w wszechbłękicie,
Za tysiącem z gwiazd przezroczy,
Źródło światła... wieczne Życie...
Promień z Boskiej tej Ojczyny
Wnika w czoło, w pierś powoli...
Koi żale, goi blizny,
Iż za chwilę nic nie boli...
Tak ukrzepion, gdy z pośpiechem
Na świat biegnę o jutrzence,
Witam ludzi słodkim śmiechem,
I wyciągam ku nim ręce...
Ani dbam, że ściskam lody,
Że niewdzięcznik ten się boczy,
Tez z zawiści chce mej szkody,
Ten krwią złości z ognia oczy,
Ten je kryje w rzęs swych chmury,
Ten łaskawym wzrokiem smaga...
Bo kto na świat patrzy z góry,
Nic od ludzi nie wymaga.
Ludzie, ludzie! wielcy, mali!
Co swych poznać nie możecie,
Wy, którzyście nie poznali,
Kto po cierniach stąpał świecie,
Gdy szedł do was Brat i Zbawca!?
Czyliż dostrzec wyście w stanie:
Zza obłoków gdzieś latawca?
Iskrę w blasków oceanie!
Pyłek, co się w słońcu wdzięczy,
Co wiruje i gra w tęczy?
To nie dziwi, i nie boli.
Lecz gdy kupią się wyrodni,
Gdy się podłość rozswywoli,
Gdy rozpuści wodze zbrodni...
Kiedy nie wstyd złej roboty,
Kiedy w wieńcach chodzą zdrady,
Kiedy w hańbie giną cnoty,
A człek na to nie ma rady...
To się spokój ducha kończy!
Wtedy z wstrętu, z żalu, z trwogi,
Twarz ukrywszy w cień opończy,
W twe wysokie spieszę progi,
Kątku, kątku mój pod szczytem!
By najczystszych sfer błękitem,
Gdy się wszystko wokół mroczy...
Pierś napoić, obmyć oczy.