Elegia
Gdy raz ostatni westchnęła głęboko,
Zgasł promień życia, serce bić przestało...
Spadła powieka w łzach na każde oko,
Gwałtowne drgnienie wyprężyło ciało,
I tchnieniem nawet nie przerwan bolesnym,
Ogarnął sen ją, ach! Ten, co jest nie snem...
Sen, co jest nie snem, ale tchu zanikiem,
Sen bez ocknienia po nocy nad ranem,
Sen, niezbudzony żadnym żywych krzykiem,
Sen, co jest nie snem, lecz kamienia stanem...
W żyłkach na skroni krwi nie widać tętna,
Twarz blada, zimna, marmurowa, smętna.
Blednąc wciąż bardziej, skoro już się stała,
Jak krążek wątły anielskiego chleba,
Przezroczo-blada, błękitnawo-biała –
Wtedy dopiero, jak z czystego nieba,
W serca żyjących cichy piorun bije...
Ta śmiercionośna, straszna wieść: Nie żyje!
Ogrom boleści głazem serce tłoczy,
Łzami skrapiamy martwe ręce, nogi,
I przez łzy, co wciąż zalewają oczy,
Lśni nasza strata, jak klejnot przedrogi...
Nie żyje młoda! i dobra! i słodka!
Anioł! Nadzieja! Jutrzenka! Stokrotka!
Nie żyje cudna ta boginka maju
Z śmiertelnym ciosem w swoim sercu młodym!
Nie żyje smętna ta płaczka po raju,
Zdławiona ziemi powietrzem i chłodem!
Już żadne tchnienie jej mąk nie porusza...
Przeszła przez życie, jak przez czyściec – dusza.
Przeszła w burz cieniu pod chmurami gradu,
Dźwigając w piersi zastrzał śmierci grotu,
I tyle od stóp jej zostało śladu,
Ile na wiatrach jest od skrzydeł lotu...
Więc przez cień grobu idą za nią oczy,
Aż do najgłębszych błękitów przezroczy...
Tam jej duszyczkę, jak najsłodsze brzemię,
Oburącz anioł unosi żałoby,
Skrzydły czarnymi zasłania jej ziemię,
Domek rodzinny i otwarte groby...
I tych najdroższych, co przy jednym płaczą,
Zgnębieni żalu bólem i rozpaczą.
Gdy z nią na morze wiecznych blasków wpłynie,
I gdy postawi u aniołów góry,
Na białej z skrzydeł ich lśniącej drabinie,
Wtedy swe zwija loty czarnopióry,
Bo dusza, gdy ją czar raju owionie,
Podnosi w górę i oczy, i dłonie...
A tam precz, w dole... tam grono sieroce,
W ostatniej z trumną rozstania godzinie,
Przeszywa wzrokiem czarne grobu noce...
Bo nigdy nigdzie, jak przez łzę, co płynie
Na pożegnalną garstkę w dłoni piasku,
Nie widać jaśniej wiecznej zorzy brzasku...