1.
Chwila, w której przychodzę, z niczem niezrównana!
Ból zwija mi ramiona, wola je wypręża,
Klękam w smutku synowskim, a z odwagą męża
Składam głowę ostatni raz na twe kolana..
Jak mi dobrze, jak błogo… gdyby anioł Boski
Jasne mi skrada swoje podesłał na skronie,
Czyżby zasnął tak cichy i tak wolny troski?
Nie, nigdzie tak nie spocznę, jak na Twojem łonie!
Więc, gdy spojrzę ci w oczy, żałość mnie przygniata,
Twarz kryję w fałdach szat twych, czuję świętą trwogę..
Dziecko, u stóp twych, zda się prześnię życia lata…
Lecz trąbą archanioła los wzywa mnie w drogę!
Mąż, dźwigam w sobie boleść i nadzieję świata.
Matko! Na łonie twojem zasnąć już nie mogę.
2.
Dziś gdy od serca twego idę w świat – daleko!
Żem syn twój, znów bolejesz, jak w chwili powicia,
Ale czujesz i rozkosz, drugą rozkosz życia,
Iż poszło na pożytek piersi twojej mleko.
Czyliż mam cię pokrzywdzić? I we łzie, co spada,
Widzieć tylko żal straty, miękki płacz sieroty?
Że bolejesz niegodnie, iż syn twój przekłada
Walkę o światło świata nad maki pieszczot?
Czyliż mam cię pokrzywdzić? I przypuścić smutnie,
Że nad głowę, co w pocie świętej pracy kona,
Wolisz mumię zawiędłą powijaków płótnie?
Że mogłabyś tę nędzną przytulić do łona
Z owocu płonki zaschłej być dumną i hardą?
Żebyś jej nie odepchła ze zgrozą i wzgardą?
3.
Dałaś mi z skarbów matki skarb najdroższy: życie.
Natchnęłaś duchem silnym ciało dziecka zdrowe,
W źródle wiary kąpałaś i razem na głowę
Drogie wonie cnót ojców zlewałaś obficie…
W szatę mnie niewinności odziewałaś czystą
I dobrej mojej woli strzegłaś ode złego,
A w sercu rozniecałaś miłość wiekuistą…
Tak wyrosłem do pracy nad szczęściem bliźniego.
I dziś już gotów jestem, jak pracownik prosty,
Przedrzeć łono granitu, przejść złych losów chłosty,
By znaleźć cię dla ludzi – szczęście, ty zagadko!
Ale nim w drogę ruszę, jeszcze u stóp klęczę…
O! wznieś twe święte ręce w dobrej wróżby tęczę,
I złóż je krzyż nade mną… Błogosław mi, matko!
4.
Krzyż twój na głowę moją promień łaski rzuci..
Moc światła na mnie zstąpi… Jak fala po fali
Ogień niebieski idąc, duszę mi przepali…
Na żużel złą chuć stopi i w popiół obróci!
Krzyż twój świętą mi mocą namaści ramiona…
Mocą, co w progi niebios cichą łzą kołata,
A na ziemi – fałsz wstrząsa barkami Samsona,
I dźwiga, jak Orfeusz, słodki ciężar świata!
Krzyż Twój będzie mi jeszcze ochroną puklerza,
Od pokus i napaści ja się nim zasłonię.
O! daj mi go z tą chęcią, jak w Lacedemonie,
Kładła tarczę Spartanka na syna, szermierza –
I przyjmij mą przysięgę, iż cię nie zasmucę:
Nie dam go sobie wydrzeć! Z nim, lub na nim, wrócę.