Stefan January Giller


Ciszy! Spokoju!

Cieniom A.


1.
Biegłem z krzykiem zachwytu, w kochanka postaci,
Przez wichry lodowate, nie bacząc, gdzie droga,
Na świat! Na świat! Do ludzi! Do mych drogich braci!
Z otwartemi ramiony nawet i dla wroga.

Przez ludzi i przez losy wysmagan stokrotnie
Z duchem mym umęczonym, z sercem rozbolałem,
Dziś, świat-bym z większym rzucił niż witał zapałem!
Pragnąłbym zejść z widowni, gdzieś w głuchą samotnię…

Oglądam się za siebie, jak w pierwszym szeregu
Omdlały z rany żołnierz, padający w boju,
Co nie ma sił dokończyć zwycięskiego biegu…

I dla głowy płonącej w krwawych kroplach znoju,
Po ciężkich walkach dziennych dziś szukam noclegu,
Szukam cienia pustelni, ciszy i spokoju.

2.
Ciszy, ciszy spragniona zahukana głowa
Od wrzawy wargi ludzkiej, co jak młynek pusty
O dwóch kółkach zębatych, same miele słowa,
Nic prawdy nie puszczając spienionymi usty.

Spokoju też chce serce, strute tchnieniem srogiem,
Ranne ciosem bożyszcza, do którego drżało…
Chce znaleźć ukojenie w samotności z Bogiem.
Na świecie ludzi wiele, ale braci mało.

Szukając ich, w zawodach pędzę żywot z troską,
I idę tęskny przez świat, sam, bez towarzyszy.
Jak zarazą się truję każdą fałszu głoską.

Niechaj więc, choć chwilami, duch spragniony słyszy
Pieśń odwieczną wszechświatów, sfer harmonią Boską…
Precz z turkotem warg ludzkich… Ciszy! Ciszy! Ciszy!

3.
Spokoju! Cichym jękiem a z bolesną trwogą
Przyzywa biedna dusza, jak ta w łzach sierota,
Na śnieżyste zamiecie, z okrwawioną nogą,
W koszulce wypędzona za macosze wrota…

Spokoju! Wzdycha serce, ach! i w żalu biada,
Nawołując zagasłe, drogie ideały,
Kwileniem ptaka w polu, co gdy zmilkną strzały,
Spod bryłek wabi braci rozbitego stada.

Spokoju! Aby prośby, co płyną grobowo,
Mogły wzbić się do niebios i przed dni mych końcem
Dawną mi łaskę Bożą zjednały na nowo…

Spokoju! Bym mógł słyszeć… jak wszechmocy gońcem
Wstąpi we mnie głos Boga, twórcze „stań się!” słowo,
I w nocy serca mego błyśnie życia słońcem.

4.
Dziś, gdy wszystko, com kochał, opuszcza mnie srodze,
Gdy błądzę po otchłaniach w burzliwą noc ciemną,
Gdy wszystkie ideały pogasły na drodze…
Ty sam jeden o Panie! Ty jesteś nade mną!

Ty czuwasz nad rozbitka pośród skał żeglugą,
I Ty go nie opuścisz, gdy szaleje morze,
Bo nie był on niczyim, jeno Twoim sługą,
I nie znał innych panów, prócz Ciebie, o Boże!

To też Ty spuścisz łańcuch swych jasnych aniołów,
Co pod nogi mu rzucą z białych skrzydeł wschody,
Po których się z tych mętnych wydobędzie dołów…

Do koniuszka Twej szaty przypełznie bez szkody,
By nim zetrzeć z ócz bielmo śmiertelnych popiołów
O otworzyć powieki na niebieskie gody.



Data utworzenia: przed 2009-01-01
Data aktualizacji: 2009-01-01

Najpopularniejsze

Brak osbługi Flash lub Javascript w Twojej przeglądarce.

Przeglądaj TAGI

Mapa strony