Eligiusz Kor-Walczak


Historia uliczki Św. Jana

Z wielkiej puszczy, jaka kiedyś szumiała na Ziemi Kaliskiej, pozostały tylko gdzieniegdzie mizerne skrawki. Taki skrawek wiecznego boru uczepił się od wieków miasteczka Opatówka i choć zwalczany piłą i siekierą, wciska się uparcie w niskie uliczki, potrząsając zadziornie kudłatymi łbami coraz to nowych świerków, sosen i brzóz. Nigdzie też bardziej w dawnych czasach nie łączyło się życie ludzi z lasem, polem, łąką i wodą jak tutaj. Na małe domki mieściny od wieków las dostarczał drewna, pola Zawodzia glinę na wylepianie ścian, wapno na bielenie wypalano w pobliżu nad rzeką Trojanówką, ryb dostarczał obszerny staw, a jego wody spływały na wielkie koło mielącego zboże młyna prastarego rodu opatowieckich młynarzy. Od wieków, więc pachniało tu leśną żywicą, chlebem, sianem, rybą i zwyczajnym potem pracowitych ludzi.

Dawno temu na skraju tego lasu, przy starym cmentarzu, rosły dwa drzewa tak do siebie niepodobne — smukła, po wiejsku rumiana, pospolita sosna i szlachetny, palczastymi liśćmi na strunach wiatru grający jawor. Żyły długo, wiecznie zagniewane na swoje smutne sąsiedztwo, aż przyszedł pewien młody człowiek, co dom chciał sobie zbudować, siekierą je powalił i w tenże sposób sprawę rozsądził. Nic by w tym nie było osobliwego, gdyby nie to, że ów młody człowiek był synem owczarza-znachora, człowieka mądrego i uczonego w czarach. Umiejętności te przechodzą z ojca na syna, ale nie we wszystkim młody Jan, bo imię nosił takież jak ojciec, był podobny do starego. Ręce miał sprawniejsze i serce bardziej czułe. Sierotą zostawszy i po ojcu owczarzem, bardziej do gędźby wszelakiej się przykładał niż do owczarskiej roboty. Sercem zaś przywarł do młyna, co skrzypiał u wodnego upustu pilnie a pracowicie. Młyn był stary, zielony od mchów, z lekka upudrowany mąką, ale młynarzówna była młoda, jasnowłosa, upiększona nie pudrem, a własną urodą niby kwiat polnej róży. — Miła, miluśka — szeptał do siebie, bo nigdy nie śmiał zbliżyć się do dziewczyny, gdyż jak i ojciec ludzi unikał i figury przydrożne omijał. W dzień z owcami tylko samotnikował, a wieczorem, ukrywszy się w olszynach na młyńskiej grobli, wygrywał tak rzewne melodie, jak to tylko można na fujarce sprawionej z płaczącej rokiciny. Długo w noc każdą grał dla swej miluśkiej, a potem szedł spać do dworskiej owczarni, stojącej opodal cmentarza, z drugiej strony miasteczka, i śnił o młynarzównie zasłuchanej w melodie, jakie on grał, a wtórzyły "wszystkie drzewa lasu przez niego zaczarowane.

Pewnej nocy sen miał całkiem niespodziewany. Śniło mu się, że do owczarni wstąpił w całym blasku anioł o znajomej twarzy. „Jasiu — powiada — postaw dom własny, bo gdzież zamieszkamy po weselu?" Zbudziwszy się z wrażenia, niezbyt jeszcze przytomny, przed świtem pobiegł i ściął najbliższe napotkane drzewa, jakie wydały mu się do budowy stosowne.

Gdy już sosna i jawor (bo one to były) zostały powalone, młody człowiek dopiero się opamiętał. Pojął, że te dwa drzewa nie są jego, że trzeba za nie zapłacić i że na dom drzew takich trzeba wiele, a pieniędzy mu brak i miejsca na budowę też nie posiada. Pojął, że nawet i własny dom w zdobyciu tak bogatej panny nie pomoże. Sen zaś jest tylko snem, niczym więcej. Uciął więc jedynie po łokciowym klocku z każdego drzewa, zaniósł do owczarni i począł sporządzać z nich skrzypki, które by jeszcze piękniej niż fujarka mówiły dziewczynie o jego miłości i smutku. Wierzch skrzypiec wyciął misternie z przygotowanej deski sosnowej, spód zaś i boczki z jaworowej. Jaworową też szyjkę tej gędźby, kończącą się zwykle ślimakiem, zakończył głową anioła o rysach młynarzówny. Nie można taić, że w tej robocie wielce pomocne mu były owczarskie gusła.

Cała ta praca zajęła mu pół roku, ale gdy skończył i pierwszy raz zagrał, umarłe drzewa zapłakały ze skrzypiec jak nigdy nawet w listopadowej wichurze.

Od onego dnia młody człowiek coraz bardziej zaniedbywał obowiązki owczarza i — co było w owym czasie z tym połączone — znachora i czarodzieja, stając się powoli ku zdziwieniu wszystkich nikomu niepotrzebnym grajkiem. Smutek go jakiś niezmożony opadł i do jeszcze większej samotności niewolił. Coś mu serce w piersi tak sparło, jak to czasem z wielkiego przejęcia dech w gardle zapiera. Nie pomogły zamawiania i czary, próbował więc wódką w karczmie uczucie to przepędzić, ale nic nie pomagało. Jedynie gra na czarodziejskim instrumencie dawała jakąś ulgę, bo łzy z oczu wyciskała. Coraz częściej jednak w karczmie przebywał, pił i milczał samotnie, wieczorem zaś. ku utrapieniu młynarza, grał u upustu przy młynie.

Kiedy już nadziwiwszy się i naśmiawszy do woli ze skrzypka —zalotnika miasteczko przywykło do smutnych melodii, niosących się szeroko wraz z szumem wody na młyńskim kole, muzykant nagłe zniknął. Twierdzono, że rzucił się z grobli do wody. utonął i spłynął z wezbraną falą w dół rzeki.

Po upływie roku, jesienią, gdy księżyc toczył się po niebie jak młyńskie koło, olszynową ciszę zmąciła muzyka skoczna a wesoła. To młynarz wydawał bogato za mąż swą córkę. Noc późna srebrzyła się od gwiazd, a z okien domu przy młynie daleko w ogród bezlistny szły przeźroczyste smugi złotych świateł. O północy, gdy zdejmowano pannie weselny wianek. zaś skrzypki i basetla popiskiwały, chrypiały i dudniły weselną pieśnią o chmielu — pękły na nich nagle wszystkie struny. Było to tak niezwykle, że aż budzące lęk. Weselnicy, jakby ich coś do tego zmusiło, spojrzeli w okno. Przed godowym domem w złotej smudze stał nieboszczyk Janek, ów zapomniany owczarz, czarodziej i muzykant. W ręku trzymał skrzypce. Płomienie świec straciły nagle swą jasność, jakby poczęły przygasać, mimo że nikt ich nie dotknął. W tej chwili zjawa w ogrodzie uniosła skrzypki i zagrała. Popłynęła znów weselna pieśń o chmielu, ale tak smutna i rozdzierająca serce, że łez by nie starczyło do płaczu, a słów do użalania:

Ażebyś ty, chmielu, na te tyczki nie lazł,
tobyś ty nie robi! z tych panienek niewiast.
Ale że ty, chmielu, na te tyczki włazisz,
niejedną panienkę przez to światu zdradzisz.
Oj chmielu, oj niebożę, wlazł na tyczki, zleźć nie może.
Oj chmielu niebożę...

Ludzie poczęli wychodzić z izby jak w lunatycznym śnie, chwycili się za ręce i utworzyli taneczne koło wokół grającego owczarza. Weselni goście ruszyli w powolny tan, zauroczeni i sztywni, jakby ich zmroził chłód. Z koła wystąpiła panna młoda, podeszła do grajka i przytuliła się do jego boku. Tworzyli piękną parę. Jeden tylko młynarz był wolny od uroku i zdawał sobie sprawę z wszystkiego, co się dzieje. Widział wyraźnie, że świece w izbie płoną jak przedtem, ale nie wydają już żadnego blasku. To, że wszystko jeszcze widać, sprawia księżyc, co kładzie zielonkawe światło na ludzi, na chatę, ogród, młyn, groblę i staw. Stary człowiek sądząc, że dzieje się tak za sprawą nieczystej siły, uczynił taki ruch ręką, którego potem do końca życia żałował. Nad stojącą parą uczynił znak krzyża, aby złe straciło swą moc, ale wypadło to tak, jakby młodych pobłogosławił. Zaległa cisza. Janek przestał grać, a skrzypki upadły mu z rąk na ziemię. Taneczny krąg przystanął, ludzie się poruszyli, zbywszy się swej sztywności i zaczarowania. Wszystko wróciło nagle do zwykłego stanu, tylko zamiast Jana i młynarzówny stały dwa okrągłe kamienne słupy. Zrozpaczony młynarz chwytał to jeden słup, to drugi krzycząc: — Zbudźcie się!

Ale kamienie były tak ciężkie, że nie można ich było poruszyć. Wiatr powiał od lasu, szum przeszedł po ogrodzie, po olszynach i tatarakach. Poleciały ostatnie żółte liście i brzękły leżące w trawie skrzypce. Młynarz wytarłszy łzy podniósł je, wszedł do izby i pełen żalu powiesił na ścianie. I stała się ostatnia dziwna rzecz tej nocy. Skrzypki same zagrały znaną później powszechnie w kaliskich stronach skoczną melodię „Owczarka". Ludziom przyszła znów ochota na tańce, ale nogi mieli dziwnie zmęczone i ciężkie, poczęli więc w milczeniu rozchodzić się do domów.

Młynarz nie był  złym   człowiekiem   i   mógł   zezwolić   na   ślub   córki z  owczarzem.   „Czemu on wciąż tylko grał? dziwił się nieraz mówiąc o Janie. — O swe szczęście trzeba się starać, a nie tylko o nim marzyć. Przecież nie jestem z kamienia, wszystko bym zrozumiał."

Minął rok jeden i drugi, a dwa kamienne słupy niczym pnie jaworu i sosny stały naprzeciwko okien młynarza, do złudzenia przypominając ludzką parę. Parokrotnie chciał je młynarz z widoku usunąć, ale żadna silą nie mogła ich z miejsca ruszyć. Pewnej jesieni, gdy o północy obudziły go grające skrzypki, pomyślał, że skoro młody owczarz był za życia odludkiem i kapliczki przydrożne omijał, to teraz powinien stać gdzieś przy uczęszczanej drodze, dźwigając na barkach jakiegoś świątka; może nawet swego patrona.

Jak pomyślał, tak i zrobił. Obstalował u kamieniarza figurę świętego Jana Nepomuka, patrona rzek i strumieni. Dwa kamienie, które teraz — o dziwo — pozwoliły się z łatwością włożyć na wóz, wywiózł za miasto i przy strumyku, obok drogi ku cmentarzowi, umieścił tak, że tworzyły razem postument. Na nim ustawił pięknie z piaskowca wyrzezanego świątka.

Od owego czasu zaczęły następować szybko jedna po drugiej zmiany. Cmentarz przeniesiono w inne miejsce, starą owczarnię zburzono i postawiono gdzie indziej nową, a przy drodze — jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki — wyrastały domy. Tak powstała w Opatówku ulica. Nazwano ją imieniem Świętego Jana.

Przez dwa wieki burze chadzały miasteczkiem i minęło parę wojen, które niejedno zmieniły, ale figura świętego Jana Nepomuka stoi nadal tam, gdzie zawsze. Ktoś kiedyś dla próżnej ciekawości postukał młotkiem i stwierdził, że kamienny słup obmurowany jest czerwoną cegłą. Któż jednak może wiedzieć, że to nie jest zastygła czerwień ludzkiego ciała?

Mówią też, że Niemcy w ostatniej wojnie zrzucili ze słupa Jana Nepomuka, ale wszystko wskazuje na to, że święty dla okazania im swej wzgardy sam zszedł ze swego miejsca, gdzie postawiono go przed dwoma wiekami, i zniknął jak ów zakochany grajek. Wrócił zaś, gdy jeno przyszedł na to czas.

Uliczka i teraz nosi swą urodną, staroświecką nazwę. Istnieje też jeszcze tamten ród młynarzy, ale czarodziejskie skrzypki zaginęły gdzieś w pokoleniach. Gdyby je ktoś jednak odnalazł, niech zawiesi na północnej ścianie domu, gdy wieją złe, jesienne wichry, a skrzypce ku pokrzepieniu same wesoło zagrają.



Data utworzenia: 2009-10-30
Data aktualizacji: 2009-10-30

Najpopularniejsze

Brak osbługi Flash lub Javascript w Twojej przeglądarce.

Przeglądaj TAGI

Mapa strony