Franciszek Ksawery Szokalski był synem Józefa i urodził się w dzisiejszej kijowskiej guberni. Był on doktorem medycyny; za udział w powstaniu 1831 roku, był posłany do wojska moskiewskiego w Omsku. Tam razem z księdzem Sierocińskim kierował wielkim związkiem między polskimi jeńcami wcielonymi do wojska. Celem tego związku była ucieczka ze zbrojną ręką z Syberii, połączenie się z Kirgizami, którzy podówczas ucierali się z Moskalami, a potem przez Persję lub Indostan dostanie się do Europy. Zamiar mógł się udać, bo Polaków w Omsku i w okolicach jego było przeszło 2400, a step kirgiski tuż pod bokiem. Związek na kilka dni przed wybuchem został odkryty za pomocą zdrajcy Knaka, który denuncjował swoich kolegów. Rozpoczęły się aresztowania i jedno z najokropniejszych prześladowań Mikołaja, który się wściekał z gniewu i ze złości, iż i Syberia i klęski, ducha i energii Polakom nie odjęły. Szokalski w liczbie innych był aresztowanym. Osadzili go w więzieniu na odwachu. Stąd po wielu trudach potrafił uciec razem z Ignacym Zubczewskim i Melodinim. Szokalski miał paszport wojskowego moskiewskiego doktora; Zubczewski odgrywał w drodze rolę felczera, a Melodini służącego. Uciekali pocztą po trakcie wiodącym do orenburskiej guberni. Nieszczęście chciało, że w Presnowsku wszyscy trzej zostali zatrzymani, poznani i następnie pod silnym konwojem odesłani do Omska, gdzie wkrótce potem Szokalski, jako jeden z najczynniejszych ludzi w związku, otrzymał okrutny wyrok na 6000 kijów. Mikołaj najzacniejszych rozkazał zamordować kijami, a egzekutorowi jenerałowi Gołofiejew, polecił mordować wszystkich bez litości i folgi. Dzień egzekucji (7 marca 1837 r.) był mroźny; na placu za miastem zasypanym śniegiem, ustawiono trzy bataliony żołnierzy uzbrojonych w grube i długie kije. Szokalskiego wprowadzili pierwszego w ulicę żołnierzy; był jak i wszyscy jego koledzy obnażony i przywiązane miał ręce do kolby karabinu, za który kilku podoficerów ciągnęło, gdy z obydwóch stron sypnęły się razy kijów i sypały się ze złością i zawziętością, o jakiej dzieje nie wspominają. Za nim szedł ksiądz Sierociński, a za tym dwunastu innych. Kije porwały ich na kawałki, płaty oderwanego ciała ciągnęły się za nimi; kości było widać a plac egzekucji był purpurowy od krwi w tak okropny sposób wytoczonej!
Przy każdym delikwencie znajduje się zwykle doktor wojskowy, który trzeźwi zemdlałego i daje opinię o jego siłach. W bliskości Szokalskiego znajdował się doktor nazywający się, jeżeli mnie pamięć nie myli, Szaniawski. Człowiek ten tknięty barbarzyńskim katowaniem - zacnego człowieka i swojego przyjaciela, wołał na żołnierzy, idąc za Szokalskim; "Lżej bić, lżej bić, miejcie litość, lżej bo nie wytrzyma!" Idący zaś także za nim oficer, zajmujący posadę horodniczego w Omsku, wydawał przeciwne rozkazy i krzyczał na żołnierzy, żeby go mocniej i okrutniej bili. Szaniawski certował się ciągle z horodniczym, aż wreszcie zawołał na niego: "Nie wtrącaj się pan w rzeczy nie swoje! Będziesz wówczas rozkazy wydawał, gdy będziesz na szafocie bił knutami aresztantów. Tu nie dozwolę rozkazywać, nie pozwolę mieszać się w moje atrybucje. Jestem doktorem i wiem, co i ile może delikwent wytrzymać. To jest rzeź, to czyste morderstwo, a nie egzekucja, po coście więc mnie tu wzywali? Ja nie chcę być świadkiem bezprawia i morderstw!" Już nieszczęśliwy Szokalski padając więcej razy niż Chrystus w drodze do Golgoty, otrzymał 5000 pałek i padł znowuż na ziemię. Szaniawski przybiegł natychmiast do niego i rzekł: "Jak się czujesz? Jeżeli masz siły, lepiej byłoby od razu skończyć egzekucję." "Jestem tak zbity, że już nie wytrzymam brakujących 1000 kijów" odpowiedział ledwo słyszalnym głosem Szokalski. Szaniawski więc wbrew woli władzy przerwał egzekucję, dał opinię, iż Szokalski nie wytrzyma więcej bicia, i oświadczył, iż on, jako doktor, korzystając z praw służących mu w takich razach, nie dozwoli, ażeby konającego jeszcze bito. Ustąpiła władza miłosiernemu i dzielnemu doktorowi i odesłała Szokalskiego do lazaretu. Postępowanie Szaniawskiego rząd Mikołaja uznał za występne i odsunął go. Karząc w nim sprawiedliwość i miłosierdzie, od obowiązków. Inni lekarze, którzy znajdowali się przy egzekucji kolegów Ksawerego, obawiali się okazać im litość i nie użyli tak szlachetnie praw im służących, jak Szaniawski, któremu tylko samemu Szokalski winien był życie.
W pół godziny po Szokalskim przyprowadzili do lazaretu poszarpanego lecz żyjącego jeszcze ks. Sierocińskiego i czterech innych, którzy także otrzymali po 6000 kijów, i kilku, którzy mniej, bo po 3000 otrzymali. Sierociński pasując się ze śmiercią, w ostatnich chwilach życia nie myślał o sobie tylko o koledze. Patrząc na okrutne męki Władysława Drużyłowskiego, użalił się nad nim, a nie mogąc się podnieść, wołał umierającym głosem do Szokalskiego: "Doktorze! ratuj Drużyłowskiego; bardzo cierpi."
Ale Szokalski tak był zbity, że nie mógł na łóżku poruszyć się i wołał do Sierocińskiego: "Księże, proś kogo innego o ratunek dla Władysława; ja zupełnie nie mam sił i powstać z łóżka nie mogę!" To były ostatnie słowa, które do siebie ci zacni ludzie wyrzekli. Ratował ich Franciszek Knoll, który także 3000 kijów otrzymał, lecz ratunek jego na nic się nie zdał. Wkrótce, bo w pół godziny po egzekucji, umarł w najokropniejszych cierpieniach Drużyłowski, za nim zaraz Sierociński, Melodini, Jan Wróblewski i Zagórski oddali Bogu ducha. Jabłońskiego, obywatela z Wołynia, zabili na placu, i trupa już jego przywiązawszy do sani, bili dla dopełnienia liczby uderzeń naznaczonej wyrokiem. Szokalski przyszedł do zdrowia, a gdy mu rany zabliźniły się, wyprowadzono go powtórnie na plac, dla dopełnienia brakującego do 6000 pałek. Jenerała Gołofiejewa już nie było, bez obawy więc kary za zlitowanie się nad Polakiem oficerowie kazali go lekko smagać. Jeden żołnierz uderzył go kijem między oczy i przeciął mu czoło i za to wytrącono go z szeregu. Otrzymawszy owe 1000 kijów, na drugi dzień wywieziony został do kopalni nerczyńskich.
W kopalni nie używano go do roboty, a wykształcenie i powaga w postępowaniu zjednały mu nawet szacunek wrogów. Mieszkając w Karze miał dosyć liczną praktykę, a prócz tego dosyć znaczny dochód z handlu. Mógł utrzymywać się wygodnie, żyć i ubierać wykwintnie. Lecz Szokalski wszystko, co miał, miał dla biedniejszych braci rodaków; sam niewiele potrzebował, a nosił się jak najskromniej. Zwyczajnym jego ubiorem tutaj było palto z brunatnego samodziału, z którego tutejsi chłopi robią siermięgi, kołnierz oszyty futrem sobolowym, a podszewka była jedwabna, grodenaplowa. Bogatsi jego pacjenci robili mu różne uwagi z powodu jego ubioru, lecz one nie wpływały na doktora, który lubił prostotę i przyzwyczaił się do swego ubioru. W leczeniu był bardzo szczęśliwy, szczególniej rany dobrze leczył. Słabe zdrowie, własne cierpienia nie odciągnęły go nigdy od obowiązku niesienia pomocy bliźnim: niósł ją rodakom i nieprzyjaciołom. (...)
(...)Lamowie, jak wiadomo, nie tylko są kapłanami, ale i lekarzami. Medycyna ich od wieków ani kroku ku doskonałości nie zrobiła. Księgi medyczne pisane w tybeckim języku przed tysiącem lat, i dzisiaj są dla nich jedyną instrukcyą i źródłem nauki. Nie obserwują jak europejscy lekarze, nie kombinują symptomów choroby, nie badają natury człowieka i nie robią żadnych eksperymentów mogących udoskonalić naukę (...)
Wiara w medycynę łamów, nawet między Moskalami jest powszechna, i chorzy chętniej powierzają swoje zdrowie w ręce lamy, niż w ręce europejskiego lekarza. Widziałem chorujących na niewyleczone choroby, dla których już nasza medycyna nie miała żadnego środka, z ufnością z dalekich stron udających się do łamów w przekonaniu, że oni jedni siły i zdrowie powrócić mogą. Nieraz udaje się lamom wyleczyć trudną chorobę, lecz pojedyncze wypadki nie mogą być powodem pochlebnego sądu dla ich medycyny w ogóle (...) Szarlatanizm jednak, modlitwy, sposoby cudowne, które i u nas pod formą zażegnywań praktykują się, osłaniają grubą nieznajomość lekarską większości lamów. (...) medycyna buddajska zasługuję jednak na uwagę i badanie. Lekarz, który by chciał poznać ją, znalazłby może niejeden sposób, który by się dał z pożytkiem w naszej medycynie zastosować.
Buriaci odosobnieni i odcięci od środka duchowego i naukowego ich życia, nie tylko w wierze, ale i w medycynie, połączonej z religią, mniej umieją, niż Tybetanie i Mongołowie. Nie każdy lama jest lekarzem, albowiem nie każdy zna język tybecki, w którym są księgi święte i medyczne pisane. Niższych stopni duchowieństwo oddaje się praktykom religijnym, nauka lekarska jest mu obcą. Lub ją zastępuje szarlatanizmem. Środki, jakich używają dla podniesienia powagi swojej, poznać można z dwóch następujących faktów.
Pod Kiachtą w ułusie mieszka kilkanaście buriackich rodzin. Dla odprawienia nabożeństwa przyjechał pewnego razu do nich stary lama. Po nabożeństwie Buriaci przystąpili do niego i prosili o błogosławieństwo. Lama wydobywszy z za pazuch świętą książeczkę, błogosławił każdego, dotykając nią głów nachylających się. Gdy stanęła przed nim najbogatsza w ułusie Buriatka, lama wstrzymał rękę wyciągniętą do błogosławieństwa, spojrzał na nią surowym wzrokiem i rzekł: "Umrzesz w tym roku!" Kobieta zatrwożona z płaczem prosiła lamy o ratunek i sposoby uniknięcia okrutnego przeznaczenia. Lama odpowiedział, iż może ominąć losy wyroku najwyższego modlitwami i przebłaganiem rozgniewanego przed nią bóstwa. Przez cały rok Buriatka - zapraszała do siebie lamów, karmiła ich, hojnie płaciła i ustawicznie z nimi modlitwie była oddaną. Minął rok, Buriatka nie umarła, a wyznawała z wiarą, że dalsze życie winną jest opiece i nabożeństwu lamów. W następnym roku nie mogła już do siebie zapraszać łamów, gdyż nie miała ich czym opłacać, wszystko z niej wyciągnęli troskiwi o jej życie lamowie.
Inna znowuż Buriatka w Kiachcie niebezpiecznie zachorowała, lama podjął się wyleczyć ją pod warunkiem, że w żadnym razie nie uda się do europejskich lekarzy. Buriatka przysięgła, lama ją leczył, lecz jego lekarstwa nic biednej kobiecie nie pomagały. Mąż chorej zwątpił w lamę i do konającej już przywołał lekarza, mojego przyjaciela. Ratunek był niepodobny, chora wyzionęła ducha, a lama rozgłosił, że złamanie przysięgi sprowadziło śmierć i wszyscy mu uwierzyli. Takimi sposobami zyskują lamowie wiarę w swoją medycynę i poszanowanie, i takimi odstręczają Buriatów od europejskich lekarzy. Tymczasem mnóstwo ich umiera wskutek złego leczenia, na gorączki i syfilizm, który acz w mniejszym stopniu, niż między Tunguzami, bardzo jest jednak i między Buriatami rozszerzony. (...)
Fragmenty na podstawie:
"Opisanie Zabajkalskiej Krainy w Syberii przez Agatona Gillera" Lipsk 1867