Zamieszczane w "Opatowianinie" od lutego 1992 do grudnia 1992 r.
Z perspektywy osiemdziesięciu lat wstecz młodemu pokoleniu może dziwne wydawać się życie ich dziadków, ich zabawy, rozrywki i urozmaicenia ich młodego, pracowitego, codziennego życia. Książka była rzadkim gościem w domu, gazeta jeszcze rzadszym, radio, telewizja - nieznane, tak jak nieznana, a przynajmniej w takiej mierze jak dziś, muzyka gramofonowa. Kontakty ludności z miejskimi ośrodkami kultury nawet z Kaliszem, znikome. Na palcach można by policzyć, tych, którzy znali większe miasta, a tym bardziej korzystali z ich ośrodków kultury. A jednak do tych zamkniętych w swoim środowisku mieszkańców Opatówka docierały wszakże odmienne od dzisiejszych, ale równie ciekawe, systematycznie rozwijające się przejawy życia kulturalnego.
W tamtych czasach na pierwsze miejsce wysuwa się życie rodzinne, jego najrozmaitsze formy związane z uroczystościami rodzinnymi, jak: chrzciny, wesela, stypy. Te uroczystości były okazją do pięknych ludowych obrzędów z tańcami, a na ślubach i weselach z arcyciekawymi przyśpiewkami przyoczepinowymi. Wesela trwały niejednokrotnie po kilka dni, od niedzieli do środy, szczególnie na wsi. W soboty śluby były rzadkością, chyba, że rano. Nie było też w owym czasie tak hucznych biesiad związanych z uroczystością I komunii św. Na weselach przygrywał niewidomy harmonista Mosiński wraz ze swoim przewodnikiem i pomocnikiem, wybijającym rytm na oryginalnym bębenku, uzupełnionym specjalnymi brzęczącymi blaszkami. Grały też orkiestry Szlenkrów z Tłokini, bądź rodzinna orkiestra Melkego.
Istniała też ogromna więź między rodzicami, dziećmi oraz między rodzinami. Wzajemne świąteczne odwiedziny, skromne przyjęcia, herbata (koniecznie ze spirytusem) czy kawa z plackiem, trochę ploteczek środowiskowych. Komentowano na tych spotkaniach różne ważne wydarzenia polityczne, sprawy rodzinne, a często opowiadano o strachach, upiorach lub fantazjowano na temat różnych wydarzeń osobistych. Często, aby zachować pewne dyskretne wydarzenia w tajemnicy przed dziećmi, posługiwano się językiem niemieckim, który większość mieszkańców Opatówka znała, a już szczególnie ci, którzy pracowali w fabryce sukna.
W okresie lata, przy odpowiedniej pogodzie, całe rodziny po południowych nabożeństwach kościelnych odbywały spacery najczęściej na cmentarz, do lasu, nad tory kolejowe, czy też na Wądoły. Dzieci odnosiły się z wielkim szacunkiem do rodziców i dziadków, wolę rodziców respektowano w pełni. Matkę, ojca, starsze siostry, bezwzględnie zwłaszcza chłopcy, całowali w rękę. Posiłki spożywano razem o określonej godzinie, a od stołu wolno było odejść tylko po zakończeniu jedzenia, za zgodą matki.
"Opatowianin" 2/18 Luty 1992
W wielu domach, szczególnie w zimowe wieczory zajmowano się darciem pierza, przędzeniem wełny lub lnu, haftem np. "na kanwie", heklowaniem lub wykonywano różne robótki na drutach (prątkach).Tym ceremoniom towarzyszyły przyśpiewki, ciekawe opowiadania, jak również interpretowanie własnych snów na podstawie bardzo popularnej w owym czasie książki Sennik egipski. W niektórych domach, szczególnie w zimowe wieczory, organizowano zbiorowe czytanie (słuchanie) ciekawych książek, np.: Sienkiewicza i Kraszewskiego, Żywoty Świętych, Żywot św. Genowefy. Furorę robiła książka Podpalaczka lub też, jeśli ktoś zdobył spóźnione gazety np. "Kurier Kaliski" czy "Gazeta Świąteczna" z sensacyjnymi opisami np. kradzieży wotów w 1913 r. w Kościele św. Józefa w Kaliszu, czy później w 1916 r. wiadomości o śmierci Henryka Sienkiewicza oraz innych ciekawych wydarzeń w kraju i świecie. Takich czytelniczych punktów było kilka w mieście, był też i w moim domu, a liczba słuchających była zależna od wytrawnego lektora i atrakcyjnych książek. Interesujące książki wędrowały zwykle z domu do domu.
Należy zwrócić uwagę, że spotkania takie odbywały się najczęściej przy bardzo skromnym oświetleniu z lampy naftowej, a nawet w czasie wojny przy tzw. "gazkach" - kagankach (była to mała buteleczka z naftą, z wystającym, ledwie tlącym się i kopcącym knotem). Obok takiego źródła światła trzeba było przechodzić ostrożnie, aby go nie zgasić. Przez długi czas takie właśnie musiało być oświetlenie mieszkań, bowiem nafty było brak (najczęściej zdobywało się ją od kolejarzy). Jedynie w wieczory większych świąt zdobywano się na lepsze oświetlenie.
Zainteresowanym podam, iż w latach przed pierwszą wojną światową i później, wychodził w Warszawie u Gebethnera i Wolffa; "Tygodnik Ilustrowany", który premiował swoich czytelników comiesięcznie jednym małym oprawny tomikiem np. Trylogii. Te właśnie książki stanowiły podstawowe wyposażenie punktów czytelniczych. Pamiętajmy, że pierwsza biblioteka publiczna powstała chyba dopiero w roku 1917, z inicjatywy i darów książkowych ks. dr Adama Marczewskiego. Mieściła się ona w kaplicy kościelnej św. Anny, a pierwszym jej bibliotekarzem był Henryk Pawłowski. Był to początek zorganizowanego czytelnictwa.
Na krótko przed pierwszą wojną światową pojawiło się w Opatówku w Rynku kino, założone przez Adama Rydla, a nieco później, już w czasie wojny powstało podobne przy ul. Łódzkiej w podwórzu posesji Pokrzywy, którego właścicielem był Szwanc. I jedno i drugie, mimo znacznego zainteresowania społeczeństwa, miało krótki żywot.
"Opatowianin" 3/19 Marzec 1992
Imprezami organizowanymi w miesiącach letnich dla szerszego ogółu ludności były majówki. Organizatorami tych zabaw były straże pożarne, miejska i fabryczna, one to bowiem dysponowały ludźmi, odpowiednim sprzętem, a przede wszystkim własną orkiestrą.
Majówki rozpoczynały się w niedziele wczesnym popołudniem, a trwały do późnych godzin wieczornych. Wybrany plac w lesie dekorowano lampionami i girlandami, zastawiano polowymi stołami i ławami, przy których zasiadały całe rodziny strażackie, a na stołach rozkładano różnorakie artykuły spożywcze - oczywiście przyniesione w koszykach z domów. Jedynie piwo można było kupić na miejscu.
Na majówkach organizowano nie tylko tańce, ale np. fantową loterię, popisy strażackie, a jedną z imprez budzącą zainteresowanie, uciechę i śmiech było wchodzenie po dość śliskim, kilkumetrowym drewnianym słupie na szczyt. Wymagało to nie lada zręczności i niewielu amatorów mogło osiągnąć cel. Naturalnie zwycięzca otrzymywał nagrodę.
W karnawale strażacy urządzali w remizie zabawy taneczne. W zimie, kiedy staw był zamarznięty orkiestra strażacka często koncertowała na "Kępie" przy ognisku. Wylegało wtedy na lodowisko całe miasto, jedni jeździli na łyżwach, inni na sankach paradnych bądź też skromnych, zbitych z paru deszczułek i wreszcie inni posługujący się maleńkimi saneczkami pod stopami, podpierając się drążkiem tzw. "kosturem" dokonywali zawadiackich popisów. Górował nad wszystkimi Feliks Pinczewski, współwłaściciel fabryki zabawek. Swoją jazdą na łyżwach imponował wszystkim, jego ekwilibrystyka budziła zainteresowanie i podziw.
Opatówek odwiedzały często najrozmaitsze wędrowne trupy artystyczne. Byli to różnoracy kuglarze, ekwilibryści, gimnastycy, połykacze ognia i noży, poskramiacze niedźwiedzi i wężów. Najczęściej rozkładali na Rynku dywaniki czy parawany i to była ich estrada i kulisy. Zbiegały się dzieci, przychodzili starsi, a wszyscy razem podziwiali występy. Biletem wstępu były dobrowolne datki. Podobnie cyrkowcy, zwłaszcza ci, którzy chodzili po linie, za miejsce swoich popisów upodobali sobie ogród Gumperta, chyba, dlatego, że tam między drzewami rozciągali liny, no i oczywiście tutaj łatwiej było im wyegzekwować skromne należności. Dużo radości dzieciom (i starszym też) dawała karuzela, która najczęściej lokowała się na Rynku obok remizy, tam gdzie dziś wyrasta dąb "Wolności". Siłą napędową karuzeli były mięśnie chłopców, a zapłata za ich pracę to co piąta-szósta kolejka bezpłatnej przejażdżki na tzw. dużym koniu (najdroższym), bo były tańsze - od środka, a najtańsze - to bryczki dla małych dzieci.
Często w mieście pokazywał się kataryniarz, wokół którego gromadziły się dzieci, ale też panienki-podlotki, którym morska świnka, małpka czy papuga wyciągała w kopercie pierścionki, bądź kartki z wróżbami. Tym występom kataryniarza towarzyszyły przyśpiewki dzieci w rodzaju: "niut, niut katarynka, ojciec Polak, matka Niemka". Grywane przez kataryniarza utwory muzyczne to najczęściej współczesne melodie operetkowe.
Odwiedzali też miasto wędrowni szklarze, którzy na poczekaniu wykonywali usługi szklarskie, przychodzili szlifierze-nożownicy, którzy ostrzyli noże i nożyczki, górale drutowali kamienne garnki i wreszcie handlarze starzyzną. Byli to najczęściej Żydzi ze swoim charakterystycznym zawołaniem: "handele, handele, kupuje starzyznę" lub "wymieniam za garnki talerze".
"Opatowianin" 4/20 Kwiecień 1992
Każdorazowy przyjazd do Opatówka Cyganów ożywiał środowisko z dwóch względów: pierwszy - to czujność przed kradzieżami, drugi to ciekawe życie obozowe. Ich śpiewy, muzyka, tańce wieczorami przy ognisku, gromadziły licznie ludność i budziły podziw. Miejscem ich biwakowania najczęściej była łączka obok figury św. Józefa. Obóz taki składał się nieraz z kilkudziesięciu osób w tym najwięcej brudnych, żebrzących Cyganiątek oraz z kilkunastu lekkich wozów, oryginalnie malowanych, zaprzęgniętych w piękne, dorodne konie. Cyganki gotowały potrawy w okopconych garnkach nad ogniskiem, kradły po domach, wróżyły z kart i dłoni. Naiwnych nie brakowało. Mężczyźni natomiast handlowali końmi, pobielali i sprzedawali garnki i patelnie. W ciągu roku w okresie wiosenno-jesienny pojawiało się kilka takich taborów cygańskich.
Wracając do wpływu straży pożarnej na życie rozrywkowe Opatówka należy szczególnie podkreślić działalność dętej orkiestry, prowadzonej przez Linkego, a potem przez Adolfa Plötzkego. Jego "lekcjom", zwykle w niedzielę po południu, przysłuchiwało się całe miasto, a występy na uroczystościach kościelnych, patriotycznych, noworocznych, majówkach, zabawach, dostarczały wiele pięknych wrażeń i dodawały splendoru ty uroczystościom.
Rewelacją dla Opatówka było powstanie Amatorskiego Towarzystwa Muzyczno-Dramatycznego zorganizowanego i prowadzonego od 1916 r. przez Adolfa Plötzkego. Towarzystwo to wystawiło kilka przedstawień m.in.; Czartowską Ławę, Skalmierzanki, Bogatą wdowę, Szpital wariatów. Spektakle powtarzano kilkakrotnie z niebywałym powodzeniem. Niezapomniane kreacje: Posiłka, Zielińskiego, Hoffmana, sióstr Adamczewskich, Różanek, rodziny Sypniewskich: Marii, Kazimierza i Zygmunta, Piotra Szadkowskiego i wielu innych, których niestety już dziś nie pamiętam, a którzy wspaniale prezentowali się w brawurowych tańcach i przyśpiewkach. Do dziś pamiętam pana Zielinskiego, a obok niego dwie niewiasty śpiewające oświadczyny; "weźcie mnie", druga: "weźcie mnie" i na przemian: "ja was chcę, ja was chcę, ja was kocham, ja miłuję", wreszcie obie: "wierność obiecuję". I ja w tych przedstawieniach brałem udział wspólnie z Lodką Jabłońską. Graliśmy półsieroty bogatej wdowy, której oświadczał się "Niemiec" w przedstawieniu Bogata wdowa.
Chór kościelny, prowadzony przez organistę Kazimierza Sypniewskiego, nad którym patronat sprawował starszy już pan Marszał z Trojanowa, uświetniał swoim śpiewem nabożeństwa i uroczystości kościelne, ale też i jego członkowie tworzyli zespół teatralny, który prezentował się ciekawymi występami przed publicznością opatowską. Niestety, repertuaru tego zespołu nie pamiętam, wiem, że podporą zespołu była wspomniana wyżej rodzina Sypniewskich.
Każdego roku w majowe wieczory gromadziła się młodzież (starsi również) przy figurach (kapliczkach): św. Józefa, św. Jana, św. Rocha oraz Bożej Męki, udekorowanych girlandami i kwiatami, oświetlonych świecami i śpiewała pieśni maryjne. Do dziś słyszę słowa i melodię pieśni: "Ave, Ave Maryja" np. od św. Józefa, a z dala od innej kapliczki: "Chwalcie łąki umajone". Śpiewom tym towarzyszył rechot tysięcy żab z sąsiedniego stawu.
Boże Ciało, obchodzone w owym czasie w niedzielę i cała oktawę, to wspaniała okazja do wewnętrznych przeżył religijnych, ale też interesujący przegląd folklorystyczny. Kobiety wiejskie w oryginalnych strojach ludowych, piękne korale, a na głowach - wprost urzekające, wspaniałe, białe, wykrochmalone, bufiaste czepce, budziły zainteresowanie i zachwyt. (Czepce te były dziełem "artystki" pani Adeli Leśniewiczowej). Mężczyźni natomiast, ubrani w długie sukmany, buty z cholewami, kamizelki zapinana aż po szyję i białe kołnierzyki zapinane po "księżowsku" od tyłu ze świecami w ręku, tworzyli przepiękny szpaler adoracyjny przed baldachimem.
Były cztery ołtarze: pierwszy u Rogozińskiego obok kościoła, drugi u Jaskuły w Rynku, trzeci przed domem Łukowskiego, czwarty u Moskalewskiego. Błogosławieństwo odbywało się przed plebanią, przystrojoną wspaniały obrazem, chyba "Wniebowstąpienia". Tej wielkiej manifestacji religijnej towarzyszyła orkiestra strażacka i śpiew wiernych: "U drzwi Twoich stoję je Panie", "Twoja cześć, chwała" itp.
W maju, również w godzinach rannych odbywały się skromniejsze procesje do figur - co tydzień do innej kapliczki.
"Opatowianin" 5/21 Maj 1992
W Wielkim Tygodniu, szczególnie od Wielkiego Czwartku, uroczystościom kościelnym towarzyszyła strzelanina, ze szczególnym nasileniem w czasie procesji rezurekcyjnej. Strzelano ze specjalnych przyrządów, tzw. "luf". Były to własnoręcznie wykonane metalowe rurki z otworem z jednej strony. Ruchomy gwóźdź uderzał w naładowany do rurki materiał wybuchowy tzw. "kalichlorek", co wywoływało okropny huk, ale też i nieraz powodowało nieszczęśliwe wypadki. Starsi robili specjalne węzły naładowane tym samym materiałem i z dość znacznej wysokości opuszczali na nie duże kamienie - a to już wywoływało kanonadę. (Miniaturkę tego widziałem, chyba jut jako relikt w okresie Wielkanocy 1991 r).
W Wielki Czwartek, w domach gdzie były dzieci, "zając znosił" w ogrodzie kolorowe jajka, które dzieci z radością wybierały z zamaskowanych gniazd.
Wypada też wspomnieć, iż w Wielki Piątek istniał zwyczaj chodzenia po tzw. "cichą wodę". Rzecz polegała na tym, że jeden z domowników, przed wschodem słońca wychodził nad staw i nabierał wiadro czy konew wody, która, później wszyscy domownicy się myli. Dlaczego "cicha woda"? Bo udający się po nią nie mógł przedtem z nikim rozmawiać. Woda ta miała rzekomo właściwości ochrony ciała przed chorobami skóry. Mnie się jednak wydaje, te był to podstęp i sposób na brudasów.
W okresie Bożego Narodzenia w wigilię odwiedzał domy "gwiazdor" z rózgą i ze skromnymi podarkami. W czasie samych świąt młodsi chłopcy chodzili z szopka, w której ruchome kukiełki uzupełniały najczęściej "wyklepane" z zadyszką słowa poświęcone narodzinom Chrystusa. Starsi tworzyli prezentacje Herodów. W każdym z takich zespołów musiał być król, śmierć, Żyd, diabeł, anioł. I jednych i drugich chętnie w domach przyjmowano i nie żałowano im datków pieniężnych czy świątecznych smakołyków.
W Nowy Rok wcześnie rano pojawiali się przed dworem, plebanią i mieszkaniem sekretarza gminy, a zapewne dawniej przed pałacem fabrykanta (dzisiejsza apteka) fornale dworacy, którzy strzelali lub trzaskali z batów, tym sposobem składając życzenia noworoczne dostojnikom opatowskim. Również i orkiestra strażacka w tym dniu składała życzenia tym samym osobom. W wielu domach zjawiał się też kominiarczyk z wydrukowanymi życzeniami. Wszyscy oni otrzymywali datki pieniężne, które sprawiedliwie dzielili miedzy siebie.
W "ostatki" odwiedzali domy przebierańcy, a uczniowie w tłusty czwartek wypisywali na tablicach: "powiedział nam Bartek, że dziś tłusty czwartek, wszyscy piją, jedzą, a uczniowie w szkole siedzą, mróz na dworze - wypuść nas na świeże pączki panie profesorze".
W okręcie półpostu często nieznani sprawcy tłukli w sieniach domów nieużyteczne garnki, podrzucali różne skorupy.
W czasie Zielonych Świąt obejścia domowe przystrajano gałęziami młodych brzóz, a przed domami wysypywano czysty, biały piasek i rozrzucano na nim tatarak. Wnętrza mieszkań, a szczególnie okna, również ozdabiano tatarakiem.
Szczególnie ożywiało się środowisko w okresach, gdy z Opatówka wyruszały kompanie na odpust np. do Św. Józefa (19 marca) do Kalisza i 8 września do Chełmc, a zwłaszcza, gdy czyniono przygotowania do udziału w pielgrzymkach do Częstochowy na 15 sierpnia i 8 września. Pielgrzymkę z Opatówka przez długie lata prowadził starszy już przewodnik - pan Koralewski, specjalista i autorytet od znajomości trasy, noclegów, niepisanego regulaminu pielgrzymkowego.
Dzieci czekały na powrót pątników i na podarki, jakie im przynoszono, starsi - na prezenty i ciekawe opowiadania z trasy i z Częstochowy, a sami pielgrzymi obok przeżyć duchowych długo wspominali poznane miasta i wsie i ... ogromną dla nich Częstochowę .
Miał też Opatówek wielkie uroczystości w dniach, kiedy biskupi włocławscy składali wizyty w parafii. Witano ich brawami tryumfalnymi i prowadzono do kościoła wielkimi procesjami z asystą w pełnym wystroju, jak na Boże Ciało. Podobnie witano w Opatówku w 1919 r. nuncjusza apostolskiego ks. Achillesa Ratti, późniejszego papieża Piusa XI. Przyjechał pociągiem, skąd karetą wystrojoną pięknie kwiatami przewieziono go do miasta, gdzie na środku Rynku witali go księża, władze miejskie, wierni i grupa starszyzny żydowskiej, a potem w uroczystej procesji wprowadzono do kościoła. Ks. Adam Marczewski witał dostojnego gościa w języku włoskim. Na drugi dzień cała parafia odprowadzała nuncjusza w stronę dworu, skąd karetą odjechał do Kalisza.
Również dwa odpusty: w pierwszą niedzielę po oktawie Bożego Ciała (w uroczystość Serca Pana Jezusa) i 26 lipca na św. Annę ożywiały miasto, a kramy obok kościoła gromadziły licznie parafian, i potem w całym miasteczku rozbrzmiewały dźwięki piszczałek, organek, kogutków i innych zabawek jarmarcznych.
"Opatowianin" 6/22 Czerwiec 1992
Były też uroczystości świeckie, jak np. w 1913 r: powitanie (z wielką pompą) gubernatora kaliskiego.
Charakterystyczne były też odbywające się raz w miesiącu poniedziałkowe jarmarki. Handel odbywał się na Rynku. Na północnej stronie ustawiano kramy z różnymi artykułami. Swoje wyroby wystawiali bednarze, koszykarze, rymarze, garncarze. Gospodynie oferowały warzywa, owoce, jaja, sery, masło. Z drugiej strony Rynku odbywał się handel końmi i bydłem. Wśród handlujących rej wodzili Cyganie. Na jarmarki przyjeżdżali również kuglarze lub wędrowne trupy artystyczne.
Natomiast cotygodniowe targi odbywały się w niedziele rano. Później, pod koniec I wojny światowej przeniesiono je na soboty. Na Rynku wystawiali swoje towary przede wszystkim rzeźnicy - mięso i wędliny, gospodynie sprzedawały owoce, warzywa, ser i masło (na kwarty lub osełki, zawijane już za mojej pamięci w liście chrzanu). Targi te były chyba skromną ofertą artykułów spożywczych i w miarę lat systematycznie malały.
Istniał w Opatówku zwyczaj wysiadywania pojedynczych osób, czy całych rodzin w wielu punktach miasta, jak powszechnie mówiono "na progu". Przed wielu domami były umieszczone na stałe ławki, a jak trzeba było - wynoszono krzesła, które obsiadywała starszyzna rodzinna, znajomi. Dzieciom wystarczył brukowany chodnik. Prowadzono pojedyncze rozmowy, czy w większym gronie na najrozmaitsze tematy od spraw rodzinnych, zawodowych, obyczajowych, aż do "szerokiej polityki".
Dla mnie, w jednym z takich punktów Rynku, najbardziej interesujące były częste wspomnienia pana Józefa Binkowskiego o wojnie rosyjsko-japońskiej z 1905 r., w której brał udział i ciekawie o niej opowiadał, jak również popisy Adama R. swoją znajomością Pisma Świętego. Tutaj właśnie "na progu" wyczekiwano w okresie wojny polsko-bolszewickiej na wiadomości z frontu przywożone przez kolejarzy wracających z pracy w późnych godzinach wieczornych. W takich luźnych spotkaniach czy pogaduszkach poznawało się życie i zdobywało wiele wiadomości.
Mężczyźni, choć byli zapracowani niemało czasu spędzali w szynkach lub jak je nazywano "piwnych ławach", a było ich w Opatówku kilka. W samym Rynku trzy: Dreszera, Gumperta i Ordzińskiego, a później Pawłowskiego. Przy ul. Długiej (Łódzkiej) - Smolczyńskiego, Majera i żydowska. Przy ul. Starokaliskiej - Skiby i "Za wodą" - Mańki i Sobczaka. Nazwa restauracja pojawiła się dopiero w czasie pierwszej wojny tylko u Ordzińskiego z szyldem dwujęzycznym: "Restauracja - Restaurant".
Niektórzy opatowianie mieli gramofony. Nie było ich wiele, ale umilały one uroczystości rodzinne, niejedną zabawę taneczną i niejedno spotkanie, a zapewne i skromne wesele, a takie przeważały w mieście w odróżnieniu od hucznych wesel wiejskich. W jednym z lokali "piwnej ławki" czy szynku "Za wodą" taki gramofon wyróżniał się oryginalnością. Grał tylko wtedy, gdy do jego wnętrza wrzuciło się pięciokopiejkową monetę. Dla gości takiej knajpy była to atrakcja, a dla właściciela dodatkowy zarobek. W restauracji Ordzińskiego w Rynku (róg Łódzkiej) umilała gościom czas grająca szafa. Naturalnie po wrzuceniu pięciu kopiejek do wnętrza. Była to jedyna szafa grająca w Opatówku.
"Opatowianin" 7-8/23-24 Lipiec-Sierpień 1992
A jak spędzały czas dzieci i dorastająca młodzież? Miejscem wszystkich zabaw były przede wszystkim Rynek, ulice i podwórza. Tutaj od wczesnej wiosny do późnej jesieni bawiły się dziewczęta w "klasy", a chłopcy grą w guziki (zastępowano je też drobnymi monetami: kopiejkami i fenigami), w "kiploka" - zbijano kupki drobnych monet, w "wokatora" (piłka chwytana z dołka na określone hasło i rzut w jednego z graczy).
Stosowano różne gry śpiewno-zabawowe typu: "jawor, jaworowi ludzie" oraz najrozmaitsze gonitwy poprzedzane wypowiedzeniem sakramentalnych słów dla wyeliminowania kolejności gry, w rodzaju: "entliczki, pentliczki, malowane stoliczki, itd...", czy: "entele, pentele..." i wiele, wiele innych rymowanych powiedzonek. Terenem gonitw i poszukiwań współtowarzyszy było prawie całe miasto, a nierzadko puste hale fabryczne, gdzie można się było dobrze ukryć. Koronną grą chłopców był palant. Uprawiano go tylko na Rynku (strona południowa), bądź na pastwisku. Zręczność w podbijaniu piłki i szybkość biegu decydowały o powodzeniu gry.
W szkole młodzież miała tylko namiastkę gimnastyki. Stosowano jedynie, i to bardzo rzadko, jakieś karykaturalne ćwiczenia na ławkach. Za to na pauzach, jakby w rekompensatę za lekceważenie ćwiczeń fizycznych przez nauczycieli, młodzież wyżywała się w przeróżnych samorodnych grach, a już szczególnie w tzw. "barach" (spostrzegawczość i szybkość biegów decydowały o wyeliminowaniu przeciwnika z gry).
W czasie pierwszej wojny światowej w szkole Plötzkego, zaczęto uprawiać tzw. podchody, najczęściej w lesie lub na Wądołach. Później ta zabawa stała się dominującą grą w harcerstwie. Warto też wspomnieć, iż w lecie 1915 r. młodzież opatowska (dziesięcio-piętnastolatki) stworzyła "trzy armie wojskowe". Dzieciaki z Rynku, Kościelnej i Starokalisklej - to armia rosyjska. Zawodzie - to austriacka, a z Wójtowskiej - to niemiecka. Między tymi grupami dochodziło do poważnych walk, na kije, szable zrobione ze starych obręczy od beczek, a nawet na kamienie. Nie przeszkadzało to by po skończonych walkach, wszystkie niby zwaśnione strony żyły ze sobą jak najserdeczniej. Te walki trwały tylko jeden sezon i były one niewątpliwie prymitywnym odbiciem toczącej się wojny.
Koniec wojny - to początek nauki jazdy na rowerach. Wprawdzie tych rowerów w Opatówku było bardzo mało, chyba, kilka, ale największą przyjemnością było posiąść, choć na krótko rower, najczęściej od ojca czy starszych braci, aby móc się nauczyć jazdy.
W noc świętojańską dziewczęta zabawiały się rzucaniem na staw wianków z zapalonymi świeczkami. Gdzieniegdzie można było zobaczyć z dala wokół Opatówka palące się ogniska czy pochodnie, ale zwyczaj ten niestety stopniowo zanikał.
W lecie młodzież wiele czasu spędzała nad wodą. W dni ciepłe wyżywano się w kąpielach w rzece na tzw. zakrętach w odpowiednio wiekowo dobranym towarzystwie. Dobrzy pływacy i skoczkowie uprawiali sztuki pływackie w "upuście" przy moście. Dziewczęta natomiast kąpały się w rzece poza mostem, naprzeciw kościoła, używając do otarcia ciała fartuchów (zwykłych domowych fartuchów). Chłopakom żadne kostiumy nie były potrzebne.
Jesienią, a właściwie wkrótce po żniwach ulubioną zabawą chłopców było puszczanie latawców, które nazywaliśmy "traktami". Zrobione były z cienkich listewek oklejonych papierem, z długimi kolorowymi ogonami z papieru, umocowane na długim, możliwie najcieńszym sznurku tzw. szpagacie. Satysfakcją tych, nazwijmy popisów czy zawodów, było osiągnięcie możliwie jak największego pułapu, a zależało to od powierzchni latawca, długości sznurka, wiatru i umiejętności zawodnika. W owych czasach loty tych traktów nie miały przeszkód w postaci przewodów elektrycznych czy telefonicznych.
We wrześniu ożywiało się życie na polach. Młodzież od "pasionki" i ta od latawców i wreszcie przygodna, paliła ogniska ("gorajki") z suchych traw, chwastów i tzw. łentów, a w nich wypiekano wspaniałe ziemniaki. Gonitwom i zabawom nie było końca.
"Opatowianin" 9/25 Wrzesień 1992
Pierwsze próby publicznych manifestacji były już w 1905 r. Od roku 1907 pojawiają się w Opatówku po raz pierwszy uroczystości patriotyczne o charakterze masowym, a więc pochody, wiece, spotkania, a okazją do tego była na przykład setna rocznica śmierci Tadeusza Kościuszki, uroczystość 3 Maja w 1918 r., czy wreszcie setna rocznica śmierci Jana Kilińskiego w lutym 1919 r. Wielką manifestacją społeczeństwa w styczniu 1918 r. był pogrzeb Stefana Gillera "Stefana z Opatówka" - pedagoga i poety. Tłum ludzi odprowadzający zwłoki na miejscowy cmentarz i płomienne, żałobne przemówienie ks. Szafnickiego były świadectwem głębokiego hołdu, jaki społeczeństwo składało swemu rodakowi, wielkiemu patriocie.
Na przełomie roku 1918/1919 bezpośrednio po odzyskaniu niepodległości ożywia się w Opatówku życie polityczne, szczególnie przed styczniowymi wyborami do sejmu ustawodawczego. Pojawiają się agitatorzy partyjni, zachęcający do poparcia ich bardzo przeciwstawnych programów politycznych i reprezentujących je kandydatów na posłów. Wiece, spotkania, rozmowy na tematy polityczne zdominowały społeczeństwo.
W roku 1919 powstaje pierwsza organizacja skautowska, prowadzona najpierw przez ucznia gimnazjum kaliskiego - Jerysza z Tłokini, a potem przez Józefa Mularczyka. Miejscem zbiórek drużyny był las. Nie przeszkadzało to jednak w prowadzeniu pogadanek, ćwiczeń, gier i zabaw oraz szkolenia skautowego. Później siedzibą drużyny było pomieszczenie w budynku Preparandy. Obowiązkowym wyposażeniem każdego skauta była laska dwumetrowej długości. Zastępy natomiast posiadały swoje godła, najczęściej prezentujące nazwy zwierząt: np. wilków czy szpaków. W latach dwudziestych stopniowo powstają nowe organizacje młodzieży starszej, jak: "Sokół", "Strzelec", "Koło Kobiet" itp.
Słów kilka o poczcie - ważnym urzędzie, który pozwalał utrzymać opatowianom kontakt ze światem. W latach przed I wojną poczta mieściła się w domu Wojciecha Miluśkiego przy ulicy Łódzkiej. Naczelnikiem był Godlewski. Charakterystyczny rys zwyczajów pocztowych: każdą przesyłkę pocztową przewożono karetką konną, kursującą z Kalisza do łodzi. Pocztylion - woźnica - przy odjeździe dawał sygnał trąbką i hasłem "karetka odchodzi z Kalisza do Łodzi" i odjeżdżał w wyznaczonym kierunku. W okresie wojny poczta mieściła się w budynku fabrycznym, tu gdzie dziś jest tkalnia rękodzieła artystycznego "Cepelia". Prowadził ją jeden z żandarmów niemieckich.
Przed pierwszą wojną, w całym, byłym cesarstwie rosyjskim obchodzono tzw. galówki, czyli święta państwowe związane z Rosja carską, a szczególnie z carem i jego rodziną. Stąd w urodziny cara święto, a zatem i wolny dzień od pracy; urodziny czy imieniny carowej - święto; rocznica wstąpienia na tron - święto. Z tej racji dzieci otrzymywały (najczęściej po skończonym nabożeństwie) przed kościołem torebki (tytki) cukierków, rozdawane przez żandarmów.
Wspominam o tym, aby uświadomić, że w dwóch opatowskich fabrykach i urzędach nie znano urlopów, a te święta były okazją do wolnego od pracy, do wypoczynku.
"Opatowianin" 10/26 Październik 1992
Miał też Opatówek w owych czasach oryginalnych ludzi. Jedni chorzy psychicznie, których nazywano wariatami, byli mniej lub więcej agresywni. Tolerowano ich bardziej lub mniej pobłażliwie, a zawsze z uśmiechem, czy wręcz z wesołością. Byli żebracy, byli ułomni, niemowy, chorzy. Wszyscy ci nieszczęśliwi, nie mieli żadnej zorganizowanej pomocy.
Postrachem dla dzieci był tzw. "polowy" - stróż dworski, który obchodząc pola dworskie pilnował zasiewów i plonów. Potężny mężczyzna bez jednej ręki, stąd obok nazwy "polowy" nazywano go "Łapą". Samym wyglądem, a i siłą budził lęk. Nawet matki swoje dzieci straszyły "łapą".
Był też stosowany zwyczaj, nadawania ludziom normalnym, ale oryginalnym z urody, różnych przezwisk i tak np. był Czarny Roman, Czarna Mańka, Siwa Mańka. Miał też Opatówek swego Kościuszkę. Jeden z mieszkańców był bardzo podobny do Naczelnika.
Interesującą, stosunkowo małą, ale zwartą grupą narodowościową byli opatowscy Żydzi. Zajmowali się przeważnie handlem, żyli i współżyli z Polakami. Dzieci ich chodziły do szkół wspólnie z dziećmi polskimi. Uczyły się dobrze, ale okropnie kaleczyły język polski.
Żydzi doznali wiele upokorzeń ze strony wycofujących się w 1914 r. wojsk rosyjskich. To był istny pogrom, na szczęście stosunkowo krótki. Często też widywało się w Opatówku Żydów przyjeżdżających z Koźminka, Błaszek i Kalisza konnymi furmankami tzw. "resorkami" w lecie, a w zimie "budami". Miejscem ich postoju był lokal żydowskiej herbaciarni w domu p. Smolczyńskiego przy ul. Łódzkiej.
Od roku 1917, po wybudowaniu szosy z Opatówka przez Koźminek do Liskówa i dalej, kursowała z Liskowa do Kalisza karetka komunikacyjna cztery razy w tygodniu, zabierając licznych podróżnych, szczególnie z Liskowa - w owych latach prężnego ośrodka spółdzielczo-oświatowego, jak i przewoziła pocztę do Koźminka i Liskowa. Dopiero jesienią 1925 r. zastąpiły ją pierwsze autobusy ("Ochotnik Express").
W czasie pierwszej wojny (chyba w 1917 r.), wkroczyła do Opatówka elektryczność. Elektryka jak mówiono, nieśmiało dawała światło, najpierw parę godzin wieczorem (w niewielu domach, z jedną dwudziestopięciowatówką) płynące z miejscowej fabryki zabawek, czy później z wybudowanej skromniutkiej elektrowni wodnej przy moście. Dopiero krótko przed drugą wojną. Opatówek otrzymał z Kalisza prąd całodobowy. Było to duże osiągnięcie. Miasto wchodziło w świat.
Przedstawione powyżej wydarzenia, fakty, opisy zwyczajów, działalność kulturalna niektórych ludzi nie wyczerpują podanego w tytule życia Opatówka. Brak jest przede wszystkim prezentacji pracy szkoły i kościoła, fabryki, pracy, która w znacznym stopniu kształtowała obyczajowość czy kulturę mieszkańców. Niemniej to wszystko, co udało mi się wygrzebać z pamięci, w owych czasach w znaczny sposób kształtowało i wyrabiało nawyki i przyzwyczajenia kulturalne w środowisku. Nie było wtedy żadnych innych możliwości oddziaływania kulturalnego na mieszkańców Opatówka. Kultura w szerokim tego słowa znaczeniu mogła przyjść tylko z zewnątrz i przyszła, ale dopiero wtedy, gdy rozwinęła się komunikacja, przemieszczanie się ludności, wyjazdy do szkół. Zawitało: kino, teatr, książka i prasa, a później: radio i telewizja.
"Opatowianin" 11/27 Listopad 1992
Kończąc rozważania na temat tego, nazwijmy to, skromnego życia kulturalnego, choć, jak na owe czasy, bardzo interesującego, chciałem postawić pytanie, czy środowisko opatowskie mogło, czy wytworzyło własną elitę, zdolną organizować życie kulturalne i kierować społecznością miasteczka. Myślę, że z tej niewielkiej, kilkunastoosobowej inteligencji opatowskiej wyłoniły się jednostki, które zorganizowały np. straż ogniową, spółdzielczość, orkiestrę i amatorskie życie teatralne. Było ich niewielu, ale jednak byli tymi, którzy nie tylko inspirowali, ale i realizowali prace ze środowiskiem i dla niego. Wypada, zatem wymienić, choć kilka nazwisk.
Niewątpliwie najpoważniejszy wpływ na całe środowisko miał żyjący w tamtych latach Stefan Giller i jego goście, a także wielu mu współczesnych i późniejszych działaczy jak: ks.dr Adam Marczewski - opiekun duchowy, Alfons Jaskółowski - nauczyciel, młodziutka nauczycielka Irena Rydlówna, Adolf Plötzke - nauczyciel i społecznik, pionier życia muzyczno - teatralnego i jego poprzednik, nauczyciel Arendt, Aleksander Pawelec - sekretarz gminy, Józef Perzyna - dyrektor Preparandy, Wacława Essersowa - malarka i nauczycielka, Bronisław Korejwo - pracownik administracji i naczelnik straży, Jan Jaskuła - sołtys i rolnik. Linke - kierownik orkiestry strażackiej, czy wreszcie Ksawery Kostro - felczer-lekarz, Kazimierz Sypniewski - organista, szef chóru kościelnego i opiekun parafialnego kółka teatralnego i wielu, wielu innych, którzy z wymienionymi współpracowali w chórach, orkiestrach, zespołach artystycznych, ochotniczych strażach pożarnych itp.
To właśnie Oni, wspólnie z rodzicami spowodowali, że w latach tych młodzi opatowianie wyjeżdżali najpierw pojedynczo, czy małymi grupkami do szkół średnich w Kaliszu (2), we Włocławku (3), Łowiczu (5), a potem już w większej liczbie uczęszczali do Preparandy czy seminarium nauczycielskiego w Opatówku i Liskowie. To z ich pracy wyrosły szeregi peowiaków, którzy rozbroili Niemców 11 listopada 1918 r. i bezpośrednio potem wstąpili do formującego się wojska polskiego w odrodzonym państwie, tak zresztą jak i nieco później, bo w lipcu 1920 r. cała opatowska drużyna harcerska zgłosiła się w wojskowym punkcie werbunkowym w Kaliszu, celem wstąpienia do ochotniczych oddziałów wojskowych.
W Opatówku przeżyłem swoją młodość. Wydarzenia z tego okresu bacznie obserwowałem z wielkim zainteresowaniem. Wszystko to działo się na moich oczach, prawie we wszystkim uczestniczyłem, przeżywając to emocjonalnie, stąd tym bardziej utrwaliło się to wszystko w mojej pamięci.
W późniejszych latach czułem się bardzo związany z Opatówkiem. Zawsze darzyłem go i darzę wielkim sentymentem. Wyrazem tego są właśnie te wspomnienia.
"Opatowianin" 12/28 Grudzień 1992