Społeczeństwo Opatówka w okresie przedwojennym było zróżnicowane. Mieszkali tu Niemcy, Polacy i Żydzi. Wszyscy żyli w wielkiej zgodzie i może poza wybrykami tzw. "narodowców", to współżycie układało się jak należy i każda z tych grup mogła przestrzegać swoich zwyczajów i tradycji.
Niemcami z pochodzenia byli m.in. Dreszer, Feicht, Gumpert, Łapsz, Koller, Smolczyński, Ploetzke, Schumann, Beksztajn, Fuks, Leiman, Schlosser, Hain. Największe skupiska Niemców były we wsiach: Tłokinia, Jarantów, Piskory i Szulec, chociaż w Szulcu byli już bardziej spolszczeni.
Obok nich mieszkali też Żydzi. Kołtun mieszkał na Zawodziu u Śnieguli i handlował zbożem. Waintrop robił szmaciane bambosze. Ajzner handlował drewnem i miał sklep spożywczy; jego młodszy syn Daniel chodził ze mną do szkoły, a starszy został adwokatem i wyjechał do Warszawy. Tondowski miał sklep i prowadził tzw. "łokciówkę" czyli sprzedaż materiałów z metra; miał dwóch synów i dwie córki - jedna z nich była szczególnie ładna i bardzo mile ją wspominam. Rodzina Szlamiaków prowadziła rzeźnictwo, w handlu byli bardzo solidni: dbali o czystość towaru, czego nie można powiedzieć o innych rzeźnikach. Czarnożył, chyba najbiedniejszy ze wszystkich opatowskich Żydów, zajmował się lutowaniem starych garnków, robił rury do piecyków itp. Zapamiętałem też Żyda Joachimowicza, który pracował razem z moim ojcem w fabryce Pinczewskiego, a oprócz tego robił czapki. Gdy umarł stary Joachimowicz i przygotowywali mu trumnę, mój ojciec położył się w niej, żeby sprawdzić czy będzie dobra na długość.
Żydzi mieli w podwórzu domu Binkowskiego przy ul. łódzkiej dom modlitwy. Raz pamiętam, gdy odprawiali "kuczki" wpuściliśmy tam kota, który narobił dużo szumu. Drugą awanturę z kotem urządziliśmy na weselu córki Tondowskiego. Odbywało się ono w remizie strażackiej. Udało się nam z kolegami tam wkręcić, przez jakiś czas słuchaliśmy żydowskiej orkiestry i obserwowaliśmy ich zwyczaje, a na koniec wrzuciliśmy do sali nieszczęsnego kota. Były to oczywiście głupie figle nie mające żadnych cech złośliwości.
Na czele gminy żydowskiej stał rabin (nazwiska nie pamiętam), który mieszkał w Opatówku. Opatowscy Żydzi nie wyróżniali się ubiorem od innych mieszkańców, no może tylko nosili jarmułki.
Największą rolę w życiu Opatówka odegrała jednak żydowska rodzina Pinczewskich. Trzeba pamiętać, że był to okres wielkiego bezrobocia, a stopniowo rozwijająca się fabryczka lalek dawała ludziom zatrudnienie. Pinczewscy najpierw mieszkali w oficynie pałacowej i rozpoczęli produkcję w piwnicach tego budynku. Gdy się wzbogacili wybudowali główny gmach fabryki przy ulicy Łódzkiej. W Fabryce Lalek i Zabawek Drewnianych, w zależności od koniunktury, pracowało od 60 do 80 ludzi. Był tam zatrudniony również mój ojciec, który wraz z panem Kopciem z Trojanowa i Żydem Braitmanem z Kalisza pracował jako tokarz. Tokarze wykonywali tzw. "kugle", które zapewniały lalkom możliwość zginania poszczególnych elementów. Gdy miałem 14 lat zostałem przyjęty do pracy i pomagałem Przepiórce przy heblarce, odbierając przycięte elementy desek. W fabryce pracował też Dolaczyński z synem i Keller (ojciec Krystyny Kwintowej). Pan Keller ostrzył piły i obsługiwał maszynę parową, która za pośrednictwem pasów transmisyjnych uruchamiała wszystkie duże maszyny w zakładzie. Na piętrze była szwalnia, gdzie kobiety szyły sukienki dla lalek. Część tej pracy wykonywano chałupniczo. Taką robotę do domu brała również moja mama, na moje utrapienie, bo z kolei mama "zatrudniała" mnie do obcinania jakiś tam nitek.
Głównym specjalistą był Łukaszczyk, a sprawami finansowo-księgowymi zajmowała się Erna Schumann (później wyszła za mąż za Stanisława Wiewiórkowskiego). Ta jedna kobieta potrafiła załatwić wszystkie sprawy finansowe, wyliczenie zarobków, wypłaty (w kopertach dla każdego pracownika). Dziś taką pracę wykonuje cała armia ludzi. Pinczewski miał do niej wielkie zaufanie i w tych sprawach była jego prawą ręką. Pinczewski dbał o swoich pracowników. Była tzw. kasa chorych opłacana przez pracowników i mogli oni korzystać z pomocy lekarskiej. Fabryka przeżywała również trudne okresy. Brakowało zbytu na produkcję i firma nie zawsze mogła płacić terminowo. Miały miejsce również strajki.
Praca trwała przez trzy do ośmiu miesięcy w roku. Produkowano głównie śliczne lalki, które na owe czasy były bardzo nowoczesne. Ojciec opowiadał mi, że przed którymiś świętami Bożego Narodzenia Pinczewscy sprezentowali dwie piękne, wysokie na 120 cm lalki, córkom marszałka Piłsudskiego.
Fabryka oprócz lalek produkowała szachy, warcaby, loteryjki. W niektórych domach w Opatówku jeszcze dziś można spotkać różne zabawki z fabryki Pinczewskich. Pinczewscy nie posiadali samochodu. Mieli za to cztery konie i piękny powóz, którym powoził Szczepański. Taka już była tradycja, że gdy któryś z pracowników brał ślub, Pinczewscy oprócz prezentu użyczali dla młodej pary właśnie ten powóz.
Pinczewscy mieli dwóch synów Natana i Maksa. Obaj byli bardzo wysportowani, ubierali się po europejsku, podobnie zresztą jak cała rodzina. Obaj zdobyli gruntowne wykształcenie i byli bardzo inteligentni. Gdy chłopcy byli jeszcze mali, mieli dwa kucyki i malutką bryczkę. Kiedy podrośli, potrafili niejednych zadziwić: pamiętam jak jeden z nich zamówił kiedyś taksówkę z Kalisza i przyczepiony do niej jeździł na nartach... Takie to były czasy i tacy ludzie.
Szczególne miejsce w mej pamięci zajmuje wszystko co związane jest ze sportem w ówczesnym Opatówku. Istniały różne organizacje, które oprócz przysposobienia wojskowego umożliwiały uprawianie młodzieży różnych sportów. Należały do nich PW, OMTUR, Organizacja Katolicka (męska i żeńska), "Sokół". Opatówek bardzo liczył się w sporcie. Na różnych majówkach i festynach organizowano pokazy gimnastyczne, trzeba tu wymienić nazwiska organizatorów i zawodników: Chwiralskiego, Mańkę, Gieszczyńskiego, Marczaka, Kellera, Skibę, Kazimierza Leśniewicza. Dobrzy zawodnicy Janek Wiewiórkowski i Tadeusz Wiewiórkowski byli uczniami kaliskich szkół i tam uprawiali sport.
Nie mieliśmy wtedy jeszcze boiska i wszystkie gry odbywały się na targowicy (plac przy ul. Poniatowskiego, gdzie dawniej był skup zwierząt) lub w lesie. Boisko zbudowano w latach 1935-36 przy wydatnej pomocy ówczesnego sołtysa Jana Kordasa. Powstał klub sportowy, którego prezesem wybrano Emila Dreszera. Opiekunem z ramienia wojska został por. Kuchto, który zajmował się szkoleniem wojskowym. Przy klubie działały sekcje lekkoatletyczna, bokserska i piłkarska. Boks nadzorował Wojtatis, (ożenił się z Marcinkowską), a potem Tolek Szymański, który wrócił z Francji, gdzie był sportowcem (po wojnie był trenerem kaliskiej "Stali" a potem reprezentacji Tunezji).
Młodzież wyżywała się w sporcie. Po pracy Stefek Żarnecki. Kazimierz Pawłowski, Kmieć, Stasiek Orłowski, Stankiewicz, Stanisław Kocemba, Stefek Skiba, Józek Kujawa, Franciszek Gieszczyński i ja Stefan Melka spędzaliśmy czas na uprawianiu różnych dyscyplin sportowych.
Potrzebne były buty piłkarskie i kostiumy sportowe. Chcieliśmy zorganizować loterię fantową, ale zbieranie fantów po wsiach szło nam bardzo opornie. Wtedy zwróciliśmy się do Jana Szałka, szefa Organizacji Katolickiej Męskiej o wydanie zaświadczenia, że zbiórkę przeprowadzamy w ramach tej organizacji. I o dziwo pomogło! Ofiarodawcy stali się bardziej hojni i loterię zorganizowaliśmy. Buty piłkarskie zrobił nam Józek Kujawa, który z zawodu był szewcem. Za robotę policzył tylko 25 % kosztów. Przedtem graliśmy w swoich niepiłkarskich butach, co u rodziców nie znajdowało uznania.
W roku 1937 w Liskowie odbyła się wielka wystawa z udziałem samego Marszałka Rydza Śmigłego. W jego obecności opatowscy zawodnicy stoczyli pokazowe walki bokserskie. Były też biegi, w których startowałem również, ja, a Stefek Żarnecki zajął pierwsze miejsce na 5 km. Zawodnicy z Opatówka zaprezentowali się w Liskowie bardzo dobrze.
Drużyna bokserska kierowana przez Ścibińskego i Tolka Szymańskiego walczyła z zawodnikami żydowskiego klubu "Makabi" z Kalisza. Szymański występował wtedy w podwójnej roli: był zawodnikiem i jednocześnie kierował zespołem. Pamiętam, że kiedy przegrywali Polacy, ugrupowania narodowe często wszczynały bijatyki.
4 września 1938 roku obchodzono w Kaliszu Święto Wychowania Fizycznego, w którym uczestniczyły reprezentacje poszczególnych gmin. Z Opatówka startowało kilku biegaczy: Pawłowski, Stankiewicz, Kocemba, Kasprzak, Żarnecki, Skiba, Gieszczynski i ja. Z wyjątkiem 5 km wygraliśmy na wszystkich dystansach. Otrzymaliśmy piękny puchar z naszymi nazwiskami i dyplomy. Puchar stał na wystawie sklepu Zenona Nowickiego w rynku, a nas rozpierała duma. Zaginął gdzieś w czasie zawieruchy wojennej.
Stankiewicz, Pawłowski, Kocemba, Kasprzak, Żarnecki, Skiba, Gieszczynski i ja reprezentowaliśmy powiat kaliski w zawodach ponadpowiatowych. Miałem wtedy 18 lat i zająłem II miejsce w biegu na 1500 m. Przegrałem z Kurpesą, ówczesnym wicemistrzem Polski.
W 1938 roku na naszym boisku odbył się mecz lekkoatletyczny Opatówek - Kalisz. Całe spotkanie przegraliśmy... jednym punktem. To najlepiej świadczy o poziomie sportu w przedwojennym Opatówku.
Po wojnie jeszcze przez krótki czas działała sekcja bokserska, a później została tylko piłka nożna, która długo jeszcze liczyła się w powiecie kaliskim.
Dziś tamten świat został już tylko we wspomnieniach. Moi koledzy z tamtych czasów w większości już nie żyją. Wielu przyjaciół ze szklonej ławy i sportowego boiska zginęło w hitlerowskich obozach zagłady.
Mimo że zajęci swoimi sprawami - starsi pracą, młodsi sportem i zabawą, czuliśmy wszyscy nadciągającą wojnę. Wszystkie organizacje działające na terenie Opatówka włączyły się aktywnie do zbiórki pieniędzy na tzw. FON (Fundusz Obrony Narodowej). Na uroczystościach poświęcenia pomnika ks. Kordeckiego w Szczytnikach pokazano ok. 50 karabinów maszynowych zakupionych z tego funduszu.
W tym okresie organizowane były też manifestacje antyniemieckie, starsza młodzież jeszcze żywo miała w pamięci rozbrajanie Niemców po I wojnie światowej. Do głównych inicjatorów należeli: Kazimierz Leśniewicz, Jan Jabłkowski, Karol Świtalski, Marian Wiewiórkowski, Aleksander Wiewiórkowski, Kazimierz Banaszkiewicz i Adam Marszał. Ludność cywilna już wtedy kopała rowy przeciwczołgowe w okolicach Sulisławic i Żydowa.
Około 24 lub 25 sierpnia 1939 roku poborowi i przedpoborowi wezwani zostali do gminy, a potem skierowani do Tłokini Kościelnej. Każdy otrzymał po cztery konie, które miały zostać przeprowadzone do lasu w Skarszewie, gdzie stacjonowały oddziały 25 pułku artylerii. Spotkałem tam Józefa Tabakę, który był w zwiadzie.
Po oddaniu koni za pokwitowaniem, wróciliśmy do Opatówka. Za pośrednictwem gminy wyznaczono nam odcinki torów kolejowych w kierunku Błaszek i Kalisza do pilnowania przed ewentualnymi aktami dywersji. Mnie przypadł do pilnowania tor w okolicy Zawad i Winiar. Już 1 września rozpoczęły się naloty i bombardowano m.in. tory w Zawadach. Na pole Ugornego spadła bomba, ale nie eksplodowała.
Przez Opatówek zaczęła przewalać się fala uciekinierów z zachodnich rejonów kraju, przekazując informacje o bestialstwach atakującej armii niemieckiej. Z Opatówka w tym czasie ewakuowała się administracja cywilna i policja. Ówczesny sołtys Opatówka, Jan Kordas zorganizował Narodową Milicję Obywatelską, w której oprócz mnie, co jeszcze pamiętam, byli Szepe, A. Żarnecki, S. Żarnecki. Nie mieliśmy żadnej broni i z pismem od sołtysa udałem się wraz z Szepem do Kalisza. Ale stamtąd cały sztab obrony przeniósł się już na Pólko. Wróciliśmy w nocy do Opatówka. Poprosiłem Kordasa, aby mnie zwolnił, bo chciałem pożegnać się z rodziną. Kiedy wychodziłem z posterunku, od strony Brzezin nadjechał konny oddział dowodzony przez kaprala. Pożegnałem się z rodziną i po okazaniu dokumentów dowódcy uzyskałem zgodę na przyłączenie się do tego oddziału. Po drodze w Koźminku spotkałem uciekinierów z Opatówka, m.in. Wróblewskiego i młodego Feichta. W Liskowie, gdzie później spotkałem mojego brata, dowódca oddziału kazał mi odłączyć się i czekać na skraju wsi (nie miałem munduru, a po cywilnemu nie chciał mnie zabrać). Niestety w umówionym miejscu nie zastałem już tego oddziału. Jak dowiedziałem się po wojnie od chyba jedynego żyjącego uczestnika tych wydarzeń, oddział został doszczętnie rozbity przy moście pod Uniejowem.
Uciekaliśmy, cały czas pod ostrzałem artyleryjskim, w kierunku na Turek, Łódź i Aleksandrów. Dalej kierowaliśmy się na Warszawę - widziałem wtedy w Puszczy Kampinoskiej sztab gen. Sosnkowskiego i samego generała siedzącego na bryczce. Na błoniach pod Warszawą Niemcy okrążyli nas i małymi grupami, już jako jeńców, skierowali do Łowicza. Z kościoła, gdzie nas zakwaterowali, zaczęli wysyłać duże grupy transportami. Ja nie czekałem już na finał i z kilkoma jeńcami zorganizowaliśmy ucieczkę. Po drodze Niemcy znowu nas złapali i skierowali na jakąś targowicę pod Łodzią. Trzymali nas tam przez trzy doby pod gołym niebem. Potem przemieszczono nas do Sieradza, gdzie dwa dni pracowaliśmy nad Wartą przy budowie mostu.
Wreszcie zwolnili nas. Z bratem i kilkoma kolegami zatrzymaliśmy się krewnego Trembaczkiewicza, który nakarmił nas jak tylko mógł. Udaliśmy się w kierunku Opatówka. W Marchwaczu spotkałem matkę, która od kogoś dowiedziała się, że wracamy i wyszła nam naprzeciw.
Tak skończyła się moja "wojaczka" i rozpoczęła okupacyjna rzeczywistość, którą przyszło mi dzielić z mieszkańcami Opatówka pięć lat.
W 1941 roku zostałem zwolniony z pracy za wrogą postawę wobec okupanta, a potem w domu mojej żony w Szczytnikach aresztowany. Po przewiezieniu do Kalisza udało mi się uciec i przez 7 miesięcy ukrywałem się na terenie Stawu, Opatówka i Szczytnik. W tym czasie nawiązałem kontakt z Janem Rosiakiem ps. "Zawieja" z Batalionów Chłopskich i z Janem Mielczarkiem ps. "Kukulski", zostałem żołnierzem Batalionów Chłopskich i przyjąłem pseudonim "Góra" Kolportowałem "gazetki" przywożone przez Rosiaka z Sieradza. Rosiak był listonoszem i to mu ułatwiało zadanie.
W końcu Niemcy dorwali mnie i przez dwa tygodnie trzymali w tzw. "olejarni" w Kaliszu przy ul. 3 Maja. Potem przewieźli mnie do obozu przejściowego do Poznania przy fabryce Cegielskiego, gdzie wspólnie z Rynarzewskim i Pasonem prowadziliśmy wszelką możliwą działalność sabotażową. Na podrobionym zwolnieniu lekarskim miałem dokument, który pozwalał mi na przyjazd do domu raz w kwartale. Pracująca wtedy w gminie w Opatówku Eleonora Miluśka wyrobiła mi dokumenty bardziej wiarygodne i od tego czasu podróżowałem bardziej bezpiecznie. Gdy przyjeżdżałem to informowałem Rosiaka o tym, co aktualnie produkuje się u Cegielskiego, bo była to wtedy wytwórnia sprzętu i amunicji dla armii niemieckiej.
W 1944 roku, chyba w kwietniu, przyjechałem na Wielkanoc i w tym czasie fabryka została zbombardowana. Wszystkich w pośpiechu wywieziono do Naramowic, gdzie Niemcy uruchomili znowu produkcję.
Będąc w Batalionach Chłopskich miałem orientację w sytuacji. 13 stycznia 1945 roku - to była sobota - działał jeszcze transport i udało mi się przyjechać do domu. W poniedziałek, 15 stycznia, gdy odjeżdżałem do Poznania, już było widać uciekinierów ciągnących wozami konnymi na zachód. Poszedłem do pracy, a wiedziałem, że front radziecki ruszył i podciągnął pod Łódź. W piątek, 19 stycznia zdecydowałem się uciekać z Poznania. Ostatnim pociągiem, który odchodził w tym kierunku dotarłem do Ostrowa Wielkopolskiego 20 stycznia o godzinie 3 rano. W Ostrowie panował już bałagan; żadnych kontroli, nic nie działało, nie było ani kolejarzy, ani ochrony kolejowej. Zauważyłem parowóz z jednym wagonem towarowym, który miał jechać w stronę Kalisza poprosiłem maszynistę, żeby mnie zabrał. Dojechałem do Kalisza tego samego dnia o godzinie 8 rano.
Z kaliskiego dworca PKP wyruszyłem piechotą w stronę Opatówka. W Zdunach spotkałem znajomą Brauerównę w towarzystwie oficerów Wermachtu jadących samochodem. Dziewczyna krzyczała do mnie po niemiecku: "Stefan! Auf wiederseien!". Kiwnąłem jej ręką i poszedłem dalej. Na moście kolejowym zatrzymali mnie pilnujący mnie żołnierze niemieccy. Zapytali po niemiecku dokąd idę. Pokazałem im legitymację Niemieckiej Fabryki Broni i Amunicji w Poznaniu, w której pracowałem. Skłamałem, że Poznań został zdobyty przez Ruskich, a nas rozpuścili do domów, a ja mieszkam za mostem, w Spatenfelde (tak nazwali Niemcy Opatówek w czasie wojny). Żołnierze zaczęli się naradzać, jeden poprosił o papierosy. Dałem im całą paczkę i puścili mnie wolno.
"Opatowianin", kwiecień - grudzień 1998