W latach trzydziestych większość organizacji działających w Opatówku posiadała własne sztandary. W siedmioklasowej Publicznej Szkole Powszechnej w Opatówku w 1935 r. zawiązał się komitet, którego celem było ufundowanie sztandaru szkolnego. Na czele komitetu stanął ówczesny kierownik szkoły Władysław Tatarczan i członkowie Komitetu Rodzicielskiego. Komitet organizował zbiórki pieniędzy na zakup tkaniny i jedwabnych nici. Sztandar został wyhaftowany bezpłatnie przez moją siostrę Władysławę Maciołkównę. Pomagała jej koleżanka Eugenia Jagodzińska. Sztandar był bardzo ozdobny. Na jednej stronie, na czerwonym tle, był wyhaftowany srebrny orzeł, wokół niego napis: "Siedmioklasowa Publiczna Szkoła Powszechna w Opatówku 1936". Na drugiej stronie na białym tle widniał wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej z napisem: "Błogosław Matko" oraz otwarta księga i kaganek oświaty.
1 września 1936 r. odbyła się uroczystość poświęcenia sztandaru. Poświęcenia dokonał ks. prałat Wincenty Gmachowski. Na uroczystość przybyli przedstawiciele szkół z Kalisza i okolic oraz delegacje organizacji Opatówka ze swoimi sztandarami. Po poświęceniu nastąpiło uroczyste wbijanie "gwoździ" połączone z przekazywaniem datków pieniężnych ("gwoździe" - to niewielki blaszane emblematy w kształcie herbów z wygrawerowanymi nazwami organizacji lub nazwiskami osób przybijane do drzewca sztandaru). Cały drzewiec został pokryty "gwoździami". Było ich około 50. Następnie wybrano chorążych, którzy nosili sztandar w czasie uroczystości. Od tej pory uczniowie, z pocztem sztandarowym na czele, wychodzili w każdą niedzielę z podwórza szkolnego do kościoła, na poranną mszę św. Dla sztandaru ufundowano specjalną szafę, którą ustawiono w klasie VII.
W pierwszych dniach września 1939 r. przyjechało do szkoły dwóch Niemców. Zażądali od mojej matki Antoniny Maciołkównej, która była woźną w szkole, klucza do kancelarii. Matka nie dała im klucza, wobec tego wyważyli drzwi i przeprowadzili rewizję. Wyrzucali z szaf dokumenty i dzienniki szkolne. Następnie zaglądali do wszystkich klas. I tak natknęli się na sztandar. Zwinęli go i jeden z Niemców odniósł go do samochodu, po czym wrócił do szkoły. Matka cały czas obserwowała poczynania Niemców. Strata sztandaru była dla niej hańbą (rodzice moi byli związani ze szkołą od jej otwarcia po odzyskaniu niepodległości w 1918 r., poza tym sztandar haftowała ich córka). Podczas, gdy Niemcy, jak się później okazało, próbowali zerwać orzełka z drzewca matka zabrała sztandar z samochodu i uciekła. Niemcy wpadli we wściekłość, nie domyślili się jednak, kto mógł odważyć się na taki krok.
Po odjeździe Niemców matka przyszła ze sztandarem do domu. Wiedziała, że musi go dobrze ukryć. Najpierw włożyła go do mojego łóżka, ale to miejsce nie wydawało się jej odpowiednie. Postanowiła rozłożyć sztandar na stole, nakryć go pergaminem, a następnie obrusem. Tymczasem jeden z Niemców, którzy przeszukiwali szkołę, zatrzymał się w Opatówku i w dalszym ciągu interesował się szkołą. Pewnego dnia przyszedł do nas i poprosił matkę o herbatę. Matka musiała postawić szklankę na obrusie, pod którym leżał sztandar. Powierzchnia stołu była w związku z tym nierówna i trochę herbaty wylało się na obrus. Matka przeraziła się, że na sztandarze powstanie plama (o grożącym nam niebezpieczeństwie nie myślała). Na szczęście pergamin stanowił wystarczającą ochronę przed wilgocią.
To wydarzenie zmusiło matkę do zmiany miejsca przechowywania cennego symbolu. Został przybity do ściany za szafą i tak przetrwał około roku. Po wysiedleniu rodziców do budynku obecnej remizy strażackiej sztandar był schowany w grającej szafie z gospody p. Czesława Szalińskiego. Matka ciągle niepokoiła się o jego bezpieczeństwo. Postanowiła wynieść go z Opatówka. I tak sztandar trafił do Michałowa II, gdzie p. Zenon Nowicki miał pasiekę w gospodarstwie p. Pokrzywy. Sztandar umieszczono w ulu. Nie uspokoiło to jednak matki. Włożono więc sztandar do metalowej skrzynki, przysypano naftaliną i zakopano w ogrodzie pod gruszą. Ale i ta kryjówka nie wydawała się matce bezpieczna. Pewnego dnia matka ubrała mnie w zbyt obszerny kożuch ojca i wyruszyliśmy do Michałowa po sztandar. Droga powrotna nie była łatwa. Ja owinięty sztandarem, w za dużym kożuchu, zmęczony musiałem wyglądać podejrzanie. Na Zawodziu, przy młynie zatrzymał nas patrol żandarmów. Chcieli mnie zrewidować. Sytuacja była bardzo niebezpieczna. Wówczas matka wykazała "zimną krew" i wytłumaczyła żandarmowi że jestem chory na tyfus. Mój wygląd mógł rzeczywiście wskazywać na chorobę - żandarmi uwierzyli, a my bezpiecznie dotarliśmy do naszego kolejnego okupacyjnego mieszkania na Zawodziu. Najpierw zakopaliśmy sztandar w piwnicy pod stertą ziemniaków, później w drwalniku i tak sztandar przetrwał wojnę.
W kwietniku 1945 r. moja siostra zaniosła sztandar do szkoły. Zostało to odnotowane w kronice szkolnej. Niestety okres powojenny nie był dla sztandaru łaskawy. Po pewnym okresie czasie zniknął. Podobno przekazano go do muzeum.
Moim marzeniem jest, by sztandar, który moja matka z takim samozaparciem przechowywała całą wojnę, narażając siebie i naszą rodzinę na wielkie niebezpieczeństwo, mógł znów wrócić do szkoły. Będę wdzięczny wszystkim, którzy pomogą w odszukaniu i przekazaniu przedwojennego, szkolnego sztandaru Szkole Podstawowej w Opatówku.
"Opatowianin", maj 1992
P.s.
W 1994 r. sztandar szkolny oraz sztandar Krucjaty Eucharystycznej został przekazany przez rodzinę b. kierownika Szkoły Podstawowej w Opatówku - Jana Jaśkiewicza - do Muzeum Historii Przemysłu. Oba sztandary znajdują się wśród innych na wystawie stałej w Muzeum.
J. M.