Wszystko co za mostem i rzeką było na "Zawodziu". Bliższą lokalizację miejsca lub zdarzenia określał jedynie kierunek: koło Brodziaka, Sobczaka, Kocemby )przepraszam, ale tak to się kiedyś mówiło).
Od mostu w kierunku Cieni była brukowana droga, "kocie łby", ale tylko do młyna. Po prawej stronie aż do następnego mostu przy figurze św. Józefa rosły wysokie kilkudziesięcioletnie topole. Tędy w dół prowadziła ścieżka przez strumyk, a dalej wzdłuż rzeki do zabudowań na ulicy Kościuszki, aż do ogrodu pana Załeckiego. Most, o którym pisze istniał i to najprawdziwszy z murkiem z czerwonej cegły (pod jezdnią jeszcze jest, bo nie pamiętam aby się zawalił). Pod nim przez większą część roku sączyła się woda z rowu od pastwisk. Podczas wiosennych roztopów woda nie mieściła się w korycie rzeki i już od łączki pana Małoburskiego płynęła rowem i dalej pod mostem, o którym piszę. Poniżej jezdni woda rozlewała się szeroko. Stary dom pana Marszała stawał się arką, oblany dookoła wodą.
Po lewej stronie za figurą była i jest łączka. Na tyle godna uwagi, że na ten plac każdego roku wiosną lub jesienią przyjeżdżała "karuzela". Bardzo prymitywna była to machina, ręcznie zresztą napędzana. Chyba z 10 chłopaków napędzało ten kierat, chodząc w koło i pchając belki promieniście ustawione, na których zawieszone były siedzenia. Za dziesięć minut rund pchania otrzymywało się jeden lub dwa bilety darmowej jazdy. Właściciel karuzeli był kasjerem i bębnistą. Prawą ręką walił w bęben, a lewą wystukiwał rytm walczyka uderzając w dźwięczący trójkąt. Monotonną melodię na dwubasowej harmoszce wygrywał jego pomocnik.
W latach 50 "powiat" sypnął pieniędzmi na budowę stadionu sportowego na miejscu istniejącego boiska sportowego. Teren należało zniwelować. Potrzebny był piasek i ziemia próchnicza. Właśnie tu na łączce za figurą św. Józefa pozyskiwano ziemię, którą przywożono na stadion. Nazywaliśmy tę robotę "grobelką". Całkiem opłacalna była ta robota, za którą dniówka wynosiła około 30 zł, tj. tyle, ile za całodzienne rwanie czereśni lub malin.
Przyczepy z ziemią rozwoził Cesiek Jatczak. Celowo o nim wspominam, gdyż on kierował ciągnikiem C-45 z Fabryki Mebli, a była to "machina", którą dzisiaj można spotkać już tylko w muzeum. Uruchamiało się ciągnik kierownicą mocując ją do koła zamachowego. Ceśkowi płataliśmy figle nadając wsteczne obroty silnikowi. Po włączeniu I biegu ciągnik ruszał ostro do tyłu.
Na tym odcinku były trzy sklepy: naprzeciwko figury było rzeźnictwo panów Bernarda Marszała i Józefa Jędrusiaka, a na skręcie w ulicę Kościuszki sklep spożywczy pana Nowickiego. Po lewej stronie pan Imirowicz miał rzeźnictwo. Chyba najdłużej z rzeźników wytrzymał restrykcje ustroju wymierzone w prywatną inicjatywę.
Tylko prawa strona ulicy Poniatowskiego była zabudowana. Nie było chyba więcej niż 20 domów.
Obiektem rzucającym się w oczy był domek i wiaty punktu skupu zwierząt rzeźnych (zresztą obiekt ten istnieje jeszcze w całości). Sklep spożywczy GS wybudowano w latach 70. Również w dekadzie lat 70 wybudowano tu zlewnię mleka OSM w Kaliszu.
Po lewej stronie między ulicą Ogrodową a Poniatowskiego były stodoły. Dalej aż do sklepu spożywczego pana Mariana Sobczaka rosła brzezinka. Wycięto ją. Pieniądze uzyskane ze sprzedaży drewna zasiliły podobno fundusze OSP na budowę remizy.
Na boisko sportowe prowadziły trzy drogi. Jedna z nich to grząska ścieżka dla gapowiczów wzdłuż rowu melioracyjnego. Druga to ulica Ogrodowa. Trzecia już nie istnieje. Zlikwidowano ją wytyczając działki budowlane. Wjeżdżało się w nią od ulicy Poniatowskiego na wysokości studni z kołowrotem (dzisiaj w tym miejscu stoi studnia abisynka).
Pionierem, który pobudował się na tym terenie był p. Marecki, stawiając tu kuźnię. Od czasu kiedy w planie przestrzennego zagospodarowania Opatówka, tereny te przeznaczono pod działki budowlane, "Czerwony kur" trawił jedną stodołę po drugiej. O ile sobie przypominam podpalaczy nie ujęto.
Boisko sportowe było częścią gruntów gminnych. Tuż za nim znajdowała się strzelnica sportowa, najprawdziwsza z kulochwytem, stanowiskami strzelniczymi z wybetonowanym rowem dla obsługujących tarcze strzeleckie. Za przyzwoleniem ówczesnych decydentów zagłębienie strzelnicy przeznaczono na wysypisko śmieci i zasypano ziemią. W latach siedemdziesiątych wybudowano na tych gruntach SKR.
Wszystkie imprezy, które odbywały się na tym boisku przyciągały niemałą widownię. Zawodnicy drużyny piłkarskiej nie narzekali na brak, to się dzisiaj mówi, zaplecza socjalnego. Dzięki gościnności i dobrej woli p. Kocemby, jego podwórko i stodoła były szatnią i miejscem odpoczynku w czasie przerwy meczu. Miejsce w drużynie było marzeniem dla starszego już nastolatka. Najczęściej z ławki rezerwowej do drużyny trafiało się wtedy, gdy któryś z dwudziestolatków powołany został do wojska. Dla małolatów wyróżnieniem było niesienie na boisko piłki lub butów lepszemu zawodnikowi. Wejście na podwórko p. Kocemby było wyróżnieniem największym.
Na temat sportu w Opatówku można napisać wiele. Chciałbym sprowokować któregoś z młodych czytelników do podjęcia tematu, wymieniając nazwiska społecznych działaczy.
p. Antoniego Zielińskiego, Mieczysława Brodziaka, Stefana Skibę, Władysława Michalskiego, Jakuba Szymczaka, Stanisława Aleksandrzaka, piłkarzy p. Marczaka, Gonerę, Lutosławskiego, Walczaka, którzy skutecznie bronili bramki oraz rozgrywających: p. Kawalę, Nowickiego, Perskawca, Orłowskiego, braci Kocembów, Rogozińskiego i wielu, wielu innych.
"Opatowianin", grudzień 1993