II Wojna Światowa


Poczta polowa Opatówek 1945

Jadwiga Bunclerowa

Kilka miesięcy temu mieszkaniec Opatówka - Jerzy Antczak, znalazł w niedostępnym zakamarku strychu swojego domu przy ul. Łódzkiej zniszczony pakunek. Były to strzępy parcianej torby, wewnątrz której znajdowały się listy pisane po rosyjsku w końcu 1944 i na początku 1945 roku. Okazało się, że jest to radziecka poczta polowa nr 39421 "E".

Dziś, po prawie 54 latach, nie uda się dokładnie odtworzyć jej dziejów. Można jedynie domyślać się, w jakich okolicznościach znalazła się na strychu opatowskiego domu.

Był styczeń 1945 roku. Polacy z niecierpliwością oczekiwali końca okupacji hitlerowskiej. Różnymi drogami dochodziły wiadomości o zbliżaniu się armii radzieckiej. Niemcy zaczęli potajemnie przygotowywać się do ewakuacji. W nocy z 19 na 20 stycznia 1945 roku zorganizowany konwój Niemców, którzy mieszkali w Opatówku ewakuował się w kierunku Kalisza i dalej na zachód. Od wschodu dochodziły odgłosy działań wojennych. W poniedziałek 22 stycznia o godz. 7 od strony Koźminka wjechały do miasteczka radzieckie czołgi. Nie napotkały tu większego oporu ze strony Niemców. Żołnierze radzieccy biegli pod osłoną strzelających czołgów, wpadali do sieni domów stojących przy ulicy Łódzkiej strzelając na oślep. Mieszkańcy w popłochu szukali schronienia w piwnicach. Jeden z pocisków czołgowych trafił w budynek, który zaczął się palić. Niewielkie siły niemieckie broniły się krótko. Rosjanie postanowili zatrzymać się w Opatówku. Prawdopodobnie czekali na posiłki i dalsze rozkazy. Czołgi i artyleria, która dołączyła w międzyczasie, stanęły przy rozwidleniu dróg w kierunku Łodzi i Koźminka. Dowódca radziecki i żołnierze zatrzymywali się w okolicznych domach, kilkunastu żołnierzy pozostało w majątku zamordowanego przed trzema dniami przez Niemców Konrada Wünschego.

I tutaj prawdopodobnie zaczyna się historia zagubionej poczty polowej. Wojskowy listonosz zatrzymał się w opuszczonym przez Niemców domu przy ul. Łódzkiej. Wysiedleni właściciele domu, państwo Antczakowie, nie zdążyli jeszcze powrócić. Około godziny 16, gdy zaczęło zmierzchać, od strony Łodzi słychać było odgłosy zbliżającego się frontu. Żołnierz schował torbę z korespondencją w niedostępnym zakamarku na strychu i opuścił dom. W nocy do Opatówka ponownie wkroczyli Niemcy. Strzelanina trwała do rana. Niemcy zostali rozbici, ale żołnierz nie wrócił już po listy. Być może zginął a może musiał iść naprzód i nie miał możliwości ich zabrania. Po latach na szczątki poczty polowej natrafił Jerzy Antczak.

Parciana torba uległa całkowitemu zniszczeniu. Także część jej zawartości zupełnie się rozpada. Z przesyłki udało się uratować około 200 listów. Jest to korespondencja od rodzin, przyjaciół i znajomych z różnych rejonów Związku Radzieckiego a także od żołnierzy radzieckich walczących na innych frontach, głównie w Bułgarii. Listy pisane są na skrawkach papieru z zeszytów, na szarym papierze pakowym, pergaminie, na kawałkach tapety, na niezadrukowanych formularzach dokumentów, a nawet na kartkach wydartych z książek i nutach należących do jakiejś orkiestry. Ich nadawcy używali fioletowego atramentu lub zwykłego ołówka. Plamy, zacieki i zabrudzenia dodatkowo utrudniają odczytanie niektórych listów.

Większość listów jest złożona w specjalnie trójkąty lub inne figury geometryczne i tylko nieliczne są umieszczone w kopertach, gdyż kopert brakowało. Ponadto list bez koperty sprawiał mniej kłopotów cenzurze. Bo na każdym liście, oprócz nazwiska adresata i numeru poczty polowej znajduje się pieczątka cenzury wojennej i numer cenzora (numery nie powtarzają się - armia radziecka musiała zatrudniać całą rzeszę cenzorów, by do żołnierzy, a także z frontu nie przesyłano "niewłaściwych" informacji). Może dlatego treść listów jest bardzo podobna. Pisane są jakby według szablonu. Rodziny zawiadamiają, że wszyscy są zdrowi, że pracują i tylko martwią się o ojca, syna lub brata walczącego na froncie. Nieraz jest to kolejny list, na który nie otrzymano odpowiedzi lub wzruszający list dzieci do ojca, matki do syna, dziewczyny do chłopaka. Czasami, może z powodu zaniedbań cenzorskich, dowiadujemy się, że w grudniu żołnierze nie otrzymali jeszcze ciepłej odzieży, a rodzina nie ma możliwości przesłania jej na front.

W kilku listach znajdowały się fotografie rodzinne, w innych - puste kartki papieru dla adresata. Widocznie w wojsku też nie było papieru. W jednym z listów znalazłam kilka płatków tytoniu. W przesyłce znalazł się też bardzo zniszczony banknot - jeden czerwoniec (banknot o nominale 10 rubli wypuszczany przez bank ZSRR w latach 1922-1947). Zdarzały się także kartki pocztowe z nadrukiem z okazji pierwszomajowego święta i papier listowy ze słowami Stalina, wizerunkiem gen. Suworowa i propagandowym hasłem: "wojują nie ilością lecz umiejętnością".

Te listy nigdy nie dotarły do adresatów. Dziś, po prawie 54 latach, posiadają już tylko wartość historyczną. Są świadectwem tamtych strasznych czasów, uwikłania zwykłych, prostych ludzi w okrucieństwo wojny. Ukazują także w jak trudnych i prymitywnych warunkach żyli ich nadawcy.

Znalazca polowej poczty p. Jerzy Antczak przekazał ją do biblioteki w Opatówku. Listy chciałabym oddać instytucji lub organizacji rosyjskiej, która jest zainteresowana wykorzystaniem wojennych listów jako dokumentu tamtych czasów i historii ludzkich losów.

Być może jeszcze kiedyś ktoś znajdzie dokumenty naszych żołnierzy, którzy walczyli na wszystkich frontach II Wojny światowej i także przekaże je do Polski.


"Opatowianin", styczeń 1999

 

Poczty polowej - Opatówek 1945


ciąg dalszy...

W styczniu br. informowałam naszych Czytelników o znalezionej przez Jerzego Antczaka rosyjskiej poczcie polowej z okresu wojny. Sprawą poczty polowej udało mi się zainteresować redakcję "Głosu Wielkopolskiego". Do Opatówka przyjechał redaktor Grzegorz Kołodziej i 24 marca ukazał się w "Głosie Wielkopolskim" artykuł o znalezisku, który wzbudził zainteresowanie Polskiej Agencji Prasowej, "Gazety Poznańskiej", "Gazety Wyborczej", "Życia Kalisza" oraz "Radia Centrum" i Telewizji Poznań. O opatowskich listach pisał także w jednym z felietonów "Wędrówki ze szkicownikiem" Władysław Kościelniak.

Sprawa wzbudziła też zainteresowanie prasy warszawskiej. Bibliotekę w Opatówku odwiedzili redaktorzy "Kulis", którzy sprawie poczty poświęcili całą stronę swojej gazety. Redaktor Tomasz Krzyżak zawiadomił o znalezisku Ambasadę Federacji Rosyjskiej w Warszawie, a ja czekałam na dalszy ciąg wydarzeń. Chciałam, by listy trafiły do tych, którzy je pisali lub ich nie odebrali, albo do ich rodzin.

Pod adresem opatowskiej poczty przyszedł list od Wery Banach z Łodzi, która zobaczyła w telewizji informację o listach i wydawało jej się, że jeden z listów był pisany przez jej ojca. Wówczas postanowiłyśmy zrobić w bibliotece spis nadawców i adresatów tych listów, które udało się nam odczytać. Było ich 60. Wysłałyśmy jej kopię tego spisu i otrzymałyśmy wzruszający list, w którym pani Wera opisała wojenne dzieje swojej rodziny. Niestety w wymienionym wykazie nie było nikogo z jej bliskich.

Do biblioteki napisał także kolekcjoner znaczków i znaków pocztowych, który przekonywał mnie, na podstawie własnych doświadczeń, o bezcelowości moich zabiegów. Mnie się jednak wydawało, że Rosjanie zainteresują się przesyłką.

Na początku czerwca zadzwonił do mnie redaktor Aleksander Samożniew - korespondent "Komsomolskiej Prawdy" w Warszawie. Był bardzo zainteresowany listami. Prosił o przekazanie ich redakcji swojej gazety. Obiecał, że będą publikowane i redakcja będzie szukała ich adresatów i nadawców. Dlatego w porozumieniu ze znalazcą listów Jerzym Antczakiem zdecydowałam się przekazać listy do Moskwy. Redaktor Samożniew przyjechał do Opatówka następnego dnia. Interesował się wojenną historią Opatówka, odwiedził Jerzego Antczaka, oglądał miejsce, gdzie schowane były listy i zabrał ze sobą całe znalezisko.

Kilka dni później na pierwszej stronie "Komsomolskiej Prawdy" (gazety, która pomimo rozwiązania Komsomołu umiała przystosować się do zmienionych warunków politycznych, wychodzi w Rosji w dużym nakładzie i cieszy się dużą popularnością) ukazał się sensacyjny artykuł o poczcie polowej znalezionej w Opatówku 54 lata po zakończeniu wojny. Redakcja, zgodnie z obietnicą, zamieściła sporządzony przez nas spis nadawców i adresatów listów oraz rozpoczęła publikację niektórych z nich. Było też wiele ciepłych słów o Opatówku, opatowianach oraz zdjęcia. Od tej pory w każdy wtorek "Komsomolska Prawda" prowadzi rubrykę pt. "Poczta polowa nr 39421 "E", która cieszy się dużym zainteresowaniem czytelników oraz historyków. Redaktorzy odwiedzają bezpośrednio zainteresowanych przekazując im listy. Niektórzy żołnierze jeszcze żyją, zgłaszają się rodziny tych, którzy zginęli na froncie lub zmarli.

Rosjanie są nam wdzięczni za przekazanie im polowej poczty. 24 sierpnia zostaliśmy zaproszeni razem z Jerzym Antczakiem, red. Grzegorzem Kołodziejem z "Głosu Wielkopolskiego" oraz redaktorem Tomaszem Krzyżakiem z "Kulis" do Ambasady Republiki Rosyjskiej w Warszawie, gdzie ambasador Siergiej Razow w obecności licznie zgromadzonych przedstawicieli prasy polskiej, rosyjskiej i francuskiej oraz radia, telewizji polskiej i rosyjskiej podziękował Jerzemu Antczakowi i mnie za uchronienie i przekazanie stronie rosyjskiej wojennej poczty.

Otrzymaliśmy pamiątkowe odznaki Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rosji, kwiaty oraz miłe upominki od redakcji "Komsomolskiej Prawdy". Mówiliśmy o okolicznościach znalezienia i przekazania poczty. Wyraziliśmy także nadzieję, że i Rosjanie postąpią podobnie z polskimi dokumentami i listami.

Wkrótce w "Komsomolskiej Prawdzie" ukaże się artykuł podsumowujący dotychczasowe efekty poszukiwań ludzi, których korespondencja czekała 54 lata ukryta na strychu domu w Opatówku.


"Opatowianin", lipiec-sierpień 1999



Data utworzenia: przed 2009-01-01
Data aktualizacji: 2009-09-23

Najpopularniejsze

Brak osbługi Flash lub Javascript w Twojej przeglądarce.

Przeglądaj TAGI

Mapa strony